czwartek, 27 czerwca 2013

Chapter III

Perspektywa Linnea


Siedząc przy białym, lakierowanym urządzeniu wpatrywałam się z niechęcią w rząd klawiszy. Co jakiś czas zerkałam na moją mamę, stojącą nade mną. Moje ręce drżały. Nie wiedziałam od czego zacząć. Jak zacząć.
Serce waliło jak oszalałe, nie mogłam złapać oddechu. Ustał były suche, a w oczach zaczęły pojawiać się łzy.
- Zaczynaj. - rozkazała stanowczo nauczycielka.
-Nie potrafię.-wyszeptałam.
Kobieta spojrzała w stronę mamy z uniesionymi brwiami do góry.
-Linnea kochanie przecież uczyłam Ci kilku kompozycji.-powiedziała w moją stronę Octavia.
Moja głowa była pusta. To, czego parę tygodni temu wyuczyłam się, zniknęło. Zostały jedynie przykre, związane z tym wspomnienia.
-Nie potrafię.-powtórzyłam.
-Myślę że na dziś wystarczy, może w przyszłym tygodniu zaczniemy do podstaw.-powiedziała panna Gray.-Najwidoczniej Linnea nie jest na tak wysokim poziomie na jaki ją pani ceni.-dodała w stronę mojej mamy.
Jej mina była nie do opisania. Złość, żal, furia. Te wszystkie emocje były widoczne.
-Linnea wychodzimy.-powiedziała nie patrząc w moją stronę.
Powoli odsuwając krzesło, wstałam i bez słowa przeszłam przez próg.
Nie chciałam patrzeć w oczy mamy. Wiedziałam że jest zawiedziona. 


Usłyszałam tak znienawidzony przez ze mnie dźwięk budzika.
Lekko podniosłam lewe oko i ręką zaczęłam szukać urządzenia na szafce nocnej. Najchętniej rzuciłabym nim o ścianę, ale nie mogłam. Lekko uniosłam się na łokciach i rozglądnęłam się dookoła. Było to niewielkie pomieszczenie z jasnymi zielonymi ścianami i podłogą wykonaną z brązowych paneli, które pokrywał biały, miękki dywan. Na przeciwko łóżka, znajdowała się duża szafa, obok której stało biurko z laptopem i szafką nad nim, gdzie poukładane były książki. 
Pomieszczenie wydawało się jaśniejsze niż zwykle o tej porze.Szybko wstając z łóżka podeszłam do okna i wyglądając przez nie, zachwycałam się długo oczekiwaną przez londyńczyków pogodą. Patrzyłam jak upragnione słońce powoli wznosi się ku górze.
Skierowałam się w stronę szafy, wyciągnęłam z niej jeansowe rurki, białą koszulkę z nadrukiem i czarny sweter.
- Linnea wstałaś? - spytała mama wchodząc do pokoju, dokładnie się po nim rozglądając.
Popatrzyłam na nią jak każdego ranka.
-Jak widać.-odparłam bez emocji. Z trzymanymi w rękach ubraniami, minęłam ją w progu i skierowałam się do łazienki.
-Wiesz że robię to dla Twojej kariery.-usłyszałam jej głos za swoimi plecami.
Powoli odwracając się do niej przodem, popatrzyłam na nią i prychnęłam pod nosem.
- Chyba dla ciebie i dla twojego durnego marzenia. - syknęłam niedosłyszalnie.
-Mówiłaś coś kochanie?-zapytała podchodząc do mnie. 
- Nie nic mamo. Idę się ubrać by nie tracić czasu. - odpowiedziałam i odwracając się na pięcie, udałam się do łazienki.
Stojąc przed lustrem w małym pomieszczeniu, odkręciłam kurek z zimną wodą i nachylając się nad umywalką, przemyłam jeszcze zaspaną twarz. Wzięłam do ręki moją niebieską szczoteczkę i wycisnęłam na nią odrobinę pasty. Przykładając ją do zębów, zaczęłam wykonywać okrężne ruchy. Po skończeniu tej czynności wytarłam twarz w kolorowy ręcznik i zaczęłam zakładać na siebie przygotowane rzeczy. 
Popatrzyłam na swoje odbicie w lustrze, zobaczyłam w nim dziewczynę która nie potrafi postawić na swoim, która nie chce zawieść najbliższych, która robi wszystko to co jej każą. Nie chciałam taka być, jednak nie umiałam inaczej. Próbowałam, ale nigdy nie wychodziło. Powstrzymałam łzy które napływały do moich oczu i wyszłam na duży korytarz.
Schodząc na dół od razu skierowałam się do salonu. Przechodząc przez próg zobaczyłam swoją mamę stojącą nad czarnym pianinem. Gładząc delikatnie klawisze, spoglądała na zeszyt z nutami.
Lekko odkaszlnęłam. Kobieta popatrzyła w moją stronę. 
-Może zjesz śniadanie?-zapytała lekko ocierając swój policzek po którym powoli spływała samotna łza. 
- Nie. - odpowiedziałam i powoli podchodząc bliżej instrumentu, usiadłam na taborecie znajdującym się przed nim. - Wolę zacząć ćwiczyć.
Ona tylko kiwnęła głową i wyszła z pomieszczenia, zostawiając mnie samą z moją udręką.
Moje ciało przeszył nerwowy dreszcz. Popatrzyłam na nuty, które zaczęły się rozmazywać.
Szybko przetarłam twarz rękoma, aby wyregulować ostrość. Zbliżając dłonie do klawiszy, z każdym kolejnym centymetrem trzęsły się coraz bardziej.
Powoli zaczęłam grać. Jednak nie wychodziło mi to jak chciałam. Nie tak jak tego oczekiwali ode mnie. Za każdym razem coś myliłam, psując klasyczny utwór. Po tylu latach, nadal nie umiałam zagrać idealnie chociaż jednego utworu. Zawsze można było w tym wszystkim wychwycić chociaż jedną pomyłkę.
Uderzając obiema dłońmi zaciśniętymi w pięści o klawisze, przerwałam wygrywanie melodii. 
-Jestem beznadziejna. - powiedziałam sama do siebie. Była to prawda.
Chociaż się starałam, nie wychodziło mi to. Może nie miałam do tego talentu? To nie musiała być moja bajka. A może potrzebne mi było większe wsparcie? Kogoś, kto pokarze mi piękno płynące z gry na tym instrumencie?
Naglę na swoich plecach poczułam czyjś dotyk. Zacisnęłam usta w wąską linię, wiedziałam że to mama. Lekko odwróciłam się do tyłu, obok mnie stałą zaspana Sky.
-Cześć Linnea. - powiedziała, jednocześnie przecierając oczka.-Pięknie grasz.-dodała.
-To nie prawda. - odparłam.
-Przecież słyszę.-powiedziała i złapała mnie za dłoń.-Też tak kiedyś chce.
-No to chodź.-mówiąc to posadziłam ją na swoich kolanach.- Pokarzę ci jak grać. - dodałam.
Wzięłam jej małe paluszki i ustawiłam na klawiszach. Swoje umieściła nad jej i zaczęłyśmy grać. Dziwnym trafem naglę wszystko zaczęło wychodzić.
W pewnym momencie do pokoju przyszedł Michael. Spojrzałam na jego twarz. Było widać na niej zmęczenie. 
-Możecie przestać walić w to coś?-zapytał lekko podniesionym głosem.
-Dopiero wróciłeś?-zapytałam.
-Tak i potrzebuję się porządnie wyspać. - wysyczał.
-Czemu się tak zachowujesz? Coś się stało?-dopytywałam.
-Nie twój interes Linnea. 
-Michael! Jesteśmy rodzeństwem.
-To nie upoważnia cię do wtykania nosa w nieswoje sprawy. - dodał prawie, że krzycząc. Następnie złapał się za głowę i obdarzył nas morderczym spojrzeniem.
Sky pisnęła lekko przerażona i wybiegła z pokoju, szybko mijając chłopaka w progu.
-Widzisz co narobiłeś? - spytałam.
Micheal popatrzył za nią i wzruszając obojętnie ramionami, skierował się do swojego pokoju. 
W mojej głowie układały się różne scenariusze, co takiego mogło przydarzyć się mojemu bratu. Nigdy wcześniej się tak nie zachowywał, zawsze miły i pomocny chłopak, naglę stał się opryskliwy i nieczuły.
W salonie pojawiła się mama. 
-Czemu nie grasz?-zapytała.
Zastanawiałam się co mam powiedzieć. Nie miałam pojęcia czy wiedziała o tym że Micheal były do tej pory poza domem. To co że był pełnoletni, mieszkała jeszcze z nami, musiał przestrzegać zasad rodziców.
- Właśnie skończyłam, gdyż zgłodniałam. - dodałam i uśmiechnęłam się blado.
-No to na co czekasz do kuchni.-powiedziała i uśmiechnęła się szeroko.
Szybkim krokiem udałam się do pomieszczenia obok. Podeszłam do lodówki, stojącej w samym rogu. Wyjęłam z niej małe opakowanie z jagodowym jogurtem. Wyciągając jeszcze z szuflady łyżeczkę, podeszłam do stołu i zajęłam swoje stałe miejsce.
-Coś nie tak?-zapytałam.
- Nie. Wszystko w porządku. - odparła, przysiadając się do mnie. - Zastanawiam się tylko do kogo jesteś bardziej podobna.-odparła, a ja uniosłam brwi w geście zdziwienia.-Do mnie czy do ojca.-dodała.
-Nie mam żadnej waszej cechy i czasami to mnie zastanawia.-powiedziałam i zjadłam kolejną porcję jogurtu.
Mama zbladła. Zaczęła nerwowo rozglądać się po pomieszczeniu.
- Wszystko w porządku? - spytałam siedzącą obok mnie kobietę, bawiącą się swoimi dłońmi.- Ja tylko żartowałam.
-Po prostu jesteś podobna do samej siebie, to nic złego.- mówiła nie patrząc w moją stronę.
Atmosfera stała się jeszcze bardziej napięta niż zwykle, najlepszą decyzją był chyba ucieczka stąd jak najdalej.
- Może po prostu jestem podobna do któregoś z naszych przodków? - zadałam koleje pytanie.
-Może.-powtórzyła mama.
Nagle do kuchni wszedł ojciec. Na moje szczęście, rozmowa od razu ucichła.
- Dzień dobry. - powiedział, siadając przy stole. - Co na śniadanie? - zadał pytanie, nie spuszczając z mamy wzroku.
-A na co masz ochotę?-zapytała mama wstając.
- Nic specjalnego. - powiedział. - Poprosiłbym o  jajecznice z bekonem i herbatę.
- Już się robi. - powiedziała mama i odwracając się, podeszła do lodówki w celu wyciągnięcia z niej wszystkich potrzebnych składników. Kładąc je na blacie, wyciągnęła z szafki patelnię.
-O czym rozmawiałyście?-zapytała tata, patrząc w moją stronę.
-O tym do kogo jestem podobna.-odparłam, mama zamarła w bezruchu.
Ojciec spoglądając raz na mnie, raz na mamę, przybrał poważny wyraz twarzy.
-Wiecie co ja chyba pójdę po rzeczy i wyjdę już do szkoły.-powiedziałam przerywając ciszę i wstałam od stołu.
Wbiegając szybko po schodach, skierowałam się do swojego pokoju.
Wzięłam leżącą obok biurka torbę z książkami i przewieszając ją przez ramię, wyszłam z pomieszczenia. Kierując się z powrotem na dół, usłyszałam lekko podniesiony głos taty.
-Po co zaczęłaś ten temat?-pytał. Pewnie zadawał to pytanie mamie, ale ona nie odpowiedziała mu ani słowem. 
Podeszłam bliżej i stanęłam w progu.
-Ona...
-Linnea może tata Cię podwiezie.-przerwała mu kobieta wpatrując się we mnie. 
- Nie dzięki. Przejdę się. - odpowiedziałam, chcąc uniknąć nieprzyjemnej sytuacji pod czas drogi.-Chciałam tylko się pożegnać.-dodałam.-No to cześć.- powiedziałam i wycofałam się do przedpokoju.
Wsunęłam na stopy moje już zniszczone trampki i założyłam kurtkę skórzaną. Szybko otwierając drzwi, wyszłam na dwór. Poczułam powiew zimnego jesiennego powietrza, rozwiewającego moje włosy. Taka pogoda odpowiadała mi najbardziej. Była idealna. Ruszyłam w stronę ulicy na której znajdowała się budynek mojej szkoły.
Nie przepadałam za tym miejscem, prywatna szkoły do której chodziły dzieci bogatych ludzi, które nie miały pojęcia o jakichkolwiek problemach. 
Przed wejściem stała śmietanka towarzyska całego
London Elitte School.
Spuściłam głowę w dół, chcąc przemknąć obok nich nie zauważalnie.
 - Linnea złotko gdzie się tak śpieszysz? - usłyszałam nad swoim uchem. Nie zatrzymując się, szłam dalej. Jednak potykając się o czyjąś stopę, wylądowałam na brudnym, mokrym betonie.
 -Pomóc Ci?-zapytał ktoś z drwiną w głosie.
 Lekceważąc jego, szybko podniosłam się z ziemi i otrzepując się, weszłam do szkoły.
 -No weź nie uciekaj, my chcemy tylko dostarczyć sobie trochę rozrywki z tak utalentowanej pianistki.-zaśmiała się jedna z dziewczyny. Co spowodowało wybuch wszystkich jej znajomych.
 Z trudem lekceważąc ich słowa, nie zatrzymywałam się. Jednak to co mówili każdego dnia na mój temat, tak bardzo mnie bolało. Nienawidziłam tego miejsca i tych ludzi. Gardzili mną, chociaż tak naprawdę nic im nie zrobiłam.
 W szybkim tempie weszłam do sali od Angielskiego. Usiadłam w ostatniej ławce i przymknęłam oczy. Miałam już tego wszystkiego dość.
Usłyszałam delikatnie stukanie o ławkę, otwarłam swoje oczy, a mój wzrok spotkała się z niebieskimi tęczówkami chłopaka.
-Hej Linnea.-powiedział cichym głosem.-Co tam słychać?-zapytał.
-Hej Ashton.-odparłam lekko rumieniąc się. Był jedynym z całej elity, który był miły dla innych.-Nic ciekawego, dzień jak co dzień.-zaśmiałam się nerwowo.-- A u ciebie? - dodałam po chwili.
-W porządku, tylko zastanawia się czy masz ten esej który miałaś dla mnie napisać.-powiedział i lekko przygryzł dolną wargę.
-Jasne. - odparłam i podnosząc z ziemi swoją torbę, zaczęłam gorączkowo poszukiwać czerwonej teczki. 
Kiedy już ją znalazłam wyciągnęłam plik kartek i podałam je chłopakowi.
-Dzięki.-powiedział i przekartkował je.- To ja już pójdę.-dodał i nerwowo pokazał na swoje miejsce.

W tym samym momencie do sali weszła szkolna miss. Odrzucając swoje długie blond włosy, skierowała się w stronę bruneta.
Z chamskim uśmieszkiem nachyliła się nad moją ławką, spoglądając na mnie z kpiną.
-Esej.-powiedział swoim piskliwym głosem i wyciągnęła w moją stronę dłoń.

-Przykro mi, ale został mi tylko jeden. - odpowiedziałam.
-To nie moja sprawa kochanie, teraz jest mój a Ty rób co chcesz.-powiedziała i wyrwała mi pracę z ręki.
Przygryzłam wargę, w tym momencie do sali wszedł nauczyciel.
-Carla usiądź na swoje miejsce.-dziewczyna wachlując się kartkami skierowała się do swojego stolika. -Na samym początku dzisiejszych zajęć poproszę was o to, abyście przeczytali mi swoje referaty. - oznajmił profesor Samuels i zajął miejsce za biurkiem.

Zaczęłam się modlić, aby referaty osób przed mną dłużyły się w nieskończoność. 
-Andersen, zaczynaj.-poprosił nauczyciel, a czarnowłosy chłopak wstał ze swojego miejsca.
-Panie profesorze.-Carla podniosła swoją chudą dłoń w górę.-Może dziś zaczniemy od końca listy?-zapytała i popatrzyła w moja stronę.
-Niech będzie. - odparł nauczyciel, z rezygnacją.

-A może zaczniemy od ochotników?-zapytał Ashton. Popatrzyłam w jego stronę, uśmiechnął się do mnie lekko.
-Zdecydujcie się smarkacze!-podniósł głos.- Strasznie niezdecydowana z was klasa. - powiedział nauczyciel, kręcąc głową.-A może wolicie jakiś sprawdzian?-dodał.
-Nie! - krzyknęli wszyscy chórem.
-To może zaczniemy od pana - nauczyciel powoli rozglądnął się po klasie.
-Może niech zacznie Linnea. - podsunęła mu Carla.

-Jeszcze jedno słowo, a będziesz siedzieć przez przerwę na lancz w kantorku woźnego i przyłożysz się do tego aby w szkole był większy porządek, panno Greenfield.-syknął w jej stronę.
-Przepraszam panie profesorze, ale po prostu lubię słuchać referatów mojej najlepszej koleżanki. One zawsze są takie ciekawe. - odpowiedziała i uśmiechnęła się niewinnie.
-Cieszę się, że coś ci się w końcu podoba w tej szkole. - powiedział z udawaną satysfakcją nauczyciel, drapiąc się po siwiźnie. - Ja na przykład lubię twoje przemówienia i tak się składa, że masz dużo do powiedzenia więc zapraszam w tej chwili na środek klasy.
-Ale ja nie chcę. - odezwała się Carla.
-To nie jest koncert życzeń. - powiedział nauczyciel i chamsko się uśmiechając, pokazał na środek.
Dziewczyna wzięła kartki i ze spuszczoną głową udała się we wskazane miejsce.

Dało zauważyć się że blondynka w pośpiechu czyta swój, a raczej mój tekst w myślach. Jej brwi ze zdziwienia zaczęły tworzyć jedną długą linię.
-Coś nie tak?-zapytał nauczyciel. Dziewczyna w dalszym ciągu spoglądała na trzymaną w obu dłoniach kartkę. - Na przeczytanie swoich wypocin, miała panna czas w domu. Teraz proszę zaczynać.
Kiedy Carla zaczęła czytać, ja osunęłam się na moim krzesełku, a głowę spuściłam w dół. Słowa które napisałam, wydobywały się z jej ust. A to wszystko było moimi uczuciami, moim wrażeniem na temat tego świata. Ale jednak w dalszym ciągu byłam tchórzem, by cokolwiek powiedzieć. By się obronić. A może to odpowiedni czas by to zmienić? Szybko podniosłam rękę do góry. Nauczyciele zauważając to, podszedł do mnie nie przerywając czytającej dziewczynie. 
 -Coś się stało Linnea?-zapytał szeptem.
 Nie wiedziałam co robię. Moje ręce zaczęły się trząść, a w gardle wyrosła wielka gula.
 -Bo ja.-zaczęłam, ale moje spojrzenie skrzyżowało się ze spojrzeniem blondynki.-Mogę wyjść do pielęgniarki, nie za dobrze się czuję.-stchórzyłam, jak zawsze.
 -Oczywiście, jeśli chcesz zabierz swoje rzeczy.-odparł i podszedł do biurka dając mi przepustkę.
 Wychodząc z klasy patrzyłam w podłogę. Nie chciałam żeby Carla myślała że wygrał, co ja mówię ona już wygrała.
 Idąc długim korytarzem, stanęłam pod gabinetem pielęgniarki. Popatrzyłam na białe drzwi, po czym zaczęłam iść dalej.
 Byłam o kilka kroków od drzwi wyjściowych z budynku, przystanęłam i wzięłam głęboki wdech.
-Raz się żyję.-powiedziałam do siebie i szybko jej popchnęłam wychodząc na zewnątrz.

 Od razu poczułam się wolna. Chociaż przez jeden dzień nie musiałam znosić szyderstwa ze strony koleżanek i kolegów ze szkoły.
Popatrzyłam na ulicę, przez która w biegu przechodzili różni ludzie. Śpieszyli się. Mieli ważne sprawy do załatwienia, a ja? Ja przez kilka godzin jestem wolna, od wszystkiego.
Od problemów i od bólu zadawanego przez rówieśników. W końcu mogłam to poczuć. Mogłam odpocząć.
Szłam tam, gdzie niosły mnie nogi. Chociaż serce wiedziało gdzie tak naprawdę się kieruję. Moje ulubione miejsce.
Weszłam prze nie dużą bramę do małego parku nie opodal naszego domu. To miejsce jesienią było magiczne. Podeszłam do ławki w samym jego środku. Zawsze siadałam w tym miejscu. Byłam z nim związana, bo to właśnie tutaj wyrzucałam moje smutki oraz cieszyłam się z przyjemności, którymi od czasu do czasu, obdarzał mnie los.
Rozglądnęłam się dookoła, wiatr porywał z drzew różnokolorowe liście, które unosił się w górę by opaść w całkiem innym miejscu. Opierając się o zimne, drewniane oparcie, spoglądałam na mały staw, po którym pływały kaczki i łabędzie. Do mojej głowy dotarły wspomnienia z mojego dzieciństwa.
Pamiętam jak miałam sześć lat, przychodziliśmy tutaj całą rodzinną. Wszystko wtedy było takie idealne i łatwe. W tedy życie wydawało się szczęśliwe. Nie musiałam się bać, martwić o następny dzień.  Nie mieliśmy żadnych problemów. Mogliśmy sobie wszystko powiedzieć.
Dzieliliśmy się wspólnie uśmiechem i szczęściem.
Uśmiechnęłam się pod wpływem tego co odkopałam w mojej pamięci.

 W uszach słyszałam donośny głos mojej najmłodszej siostry. Jej śmiech roznosił się po parku, mieszając się z świstem wiatru poruszającego konary drzew.
Spojrzałam w kierunku wejścia do parku. Moje serce zadrżało. A oczy rozszerzyło się jeszcze bardziej. Szybko wstając z ławki, przełożyłam leżącą na ziemi torbę przez ramię, i weszłam w mały las. Zza pnia dębu, spoglądałam na Haley, która przyszła tutaj razem z najmłodszą z nas. Blondynka nerwowo przewracała telefon w swojej dłoni. A kiedy wydał z siebie dźwięk przychodzącej wiadomości wstrzymała oddech.
-Sky!-krzyknęła do małej, ta szybko podeszła do starszej siostry.
Kiedy moje dwie siostry zniknęły z zasięgu mojego wzroku, wyszłam z ukrycia i wyciągnęłam telefon z torby. W spisie kontaktów, wyszukałam numeru mojej nauczycielki od gry na pianinie. Wybrałam go i przyłożyłam słuchawkę do ucha.
Po kilku sygnałach, panna Gray odebrała.
-Słucham? - usłyszałam znany i jednocześnie znienawidzony przeze mnie głos.
-Dzień dobry, z tej strony Linnea Stone mogę przyjść na lekcje trochę wcześniej?-zapytałam i lekko przygryzłam warkę, trzymając kciuki aby się zgodziła.
-Dobrze. - odpowiedziała. - Jeśli ci to pasuje, teraz mam wolny czas. - dodała.
-Dziękuję.-pisnęłam i podskoczyłam lekko do góry.
Wychodząc z parku, skierowałam się w stronę centrum miasta.

Starałam się jak najszybciej mijać osoby które stały na mojej drodze, chciałam mieć tą dzisiejszą lekcję z głowy.  Przez całą drogę, starałam się odtworzyć wszystko, co nauczyłam się na ostatnich zajęciach. Nie chciałam zawieść mamy.
Po dwudziestu minutach byłam już na miejscu. Podeszłam do ogromnych białych drzwi i nacisnęłam na dzwonek.

Po chwili drzwi się otworzyły, a w nich stał nie wysoka blondynka.
- Dzień dobry. - odezwałam się.
- Dzień dobry. - powtórzyła po mnie kobieta, przyglądając mi się z przymrużonymi oczyma.
- Coś nie tak? - spytałam po chwili, stojąc w dalszym ciągu w progu.
- Nie powinnaś być jeszcze w szkole? - odpowiedziała pytaniem na pytanie.

Nie wiedziałam co mam powiedzieć. Panna Gray była w stałym kontakcie z moją mamą. Chciałam uniknąć większych nieprzyjemności, niż miałam dotychczas.
-Urwały nam się lekcje, nauczyciele maja jakieś spotkanie czy coś.-powiedziałam w końcu. Nie lubiłam kłamstwa, to była jedna z najgorszych rzeczy jaką mogą robić ludzie. 
-Aha. - odpowiedziała. - Wejdź. - dodała, przepuszczając mnie w progu.
Nie czekałam na to aż kobieta mnie poprowadzi, bywałam tutaj trzy razy w tygodniu bardzo dobrze wiedziałam w którym kierunku mam się udać.

Nie czekałam na to aż kobieta mnie poprowadzi, bywałam tutaj trzy razy w tygodniu bardzo dobrze wiedziałam w którym kierunku mam się udać.
Przysiadłam do pianina. Wytarłam spocone dłonie o spodnie i popatrzyłam w stronę nauczycielki.
-Otwórz na stronie czternastej.-powiedziała beznamiętnie.
Powoli przekładając kartki, doszłam do ów strony.
Spojrzałam na nuty. Nerwy zaczęły robić swoje.
Tekst zaczął się mi rozmazywać, a nuty, które przez ostatnie tygodnie poznawałam, wyleciały mi z głowy. Pozostawiając po sobie czarną dziurę.

 -Zaczynaj.-powiedziała panna Gray, a ja wzięłam głęboki oddech.
Przyłożyłam palce do klawiszy i zaczęłam powoli w nie uderzać.

 - Błąd. - powiedziała, przerywając moją grę. - Spróbuj jeszcze raz od początku. - poleciła i krzyżując dłonie na piersiach, odwróciła się do mnie plecami i podeszła do marmurowego kominka.
 Zwilżyłam usta językiem i przymknęłam oczy. Zaczęłam ponownie.
 -Jeszcze raz.-przerwała mi w tym samym momencie.
-To może mi pani pokaże jak mam to zagrać?-zapytałam cichym głosem.
Kobieta nic nie mówiąc, podeszła do mnie i siadając obok, zaczęła grać. Jej ruchy były płynne. Widać było, że z tym instrumentem łączyła ją pewna magiczna więź.
-Czy to taki trudne?-zapytała.
-Nie czuję tego.-odparłam.
-To co Ty tutaj robisz?-zapytała.-Jeśli to nie Twoja bajka nie powinnaś tego robić.-dodała.
-Muszę.-odpowiedziałam.
-Spróbuj jeszcze raz. - powiedziała przez zaciśnięte zęby. - Włóż w to swoją energię.

Biorąc głęboki oddech zwróciłam się ku pianinie. Podjęłam kolejną próbę zagrania, nieznanego mi dotąd utworu. Muskając dłońmi klawisze, co jakiś czas spoglądałam na swoją nauczycielkę. Na jej twarzy pojawił się lekki grymas.
-Dość! - przerwała mi, podchodząc w moją stronę.
-Nie potrafię.-powiedziałam szeptem.
-Nie da się tego ukryć. Jesteś beznadziejna, wiesz? - powiedziała.-Wyjdź.-dodała przymykając oczy.
-Ale...
-Wyjdź!-podniosła głos.
Zabierając swoją torbę z ziemi, bez słowa wyszłam z pomieszczenia, a następnie z mieszkania. Po mojej twarzy spływały łzy, tworząc dwa słone strumienie. Nie patrząc na drogę szłam przed siebie.  W pewnym momencie zaczęłam biec. Chciałam uciec jak najdalej od tego miejsca.
-Przepraszam coś się stało?-usłyszałam męski głos koło siebie.
Gwałtownie obróciłam się w prawą stronę. Średniego wzrostu chłopak o niebieskich oczach i blond włosach, patrzył na mnie ze współczuciem.
-Nic.-odparłam i odwróciłam od niego wzrok.
-Przecież widzę, może mogę jakoś pomóc?-zapytał i delikatnie dotknął mojego ramienia. 

-Jeśli nauczysz mnie perfekcyjnie grać na pianinie, to możesz pomóc, a jeśli nie to zostaw mnie w spokoju.-podniosłam lekko głos.
Chłopak patrzył na mnie i nic nie powiedział. Pokręciłam głową i ruszyłam przed siebie. Zostawiając za sobą nieznajomego.




 ***

 
Cześć! Na samym początku przepraszamy, że dawno nic nie dodawałyśmy, ale jednak nie mogłyśmy się zabrać za ten rozdział. 
Do tego dochodzi dużo spraw osobistych.
W każdym razie obiecujemy, że przez wakacje, będziecie mogły poczytać więcej o swoich ulubionych bohaterach.
 To tyle z naszej strony. 
Mamy nadzieje że rozdział się spodobał i pozostawicie po sobie ślad w postaci komentarzy.
I oczywiście życzymy cudownych wakacji!!! :)

PS. Przepraszamy za jakiekolwiek błędy.

Ada&M. 

sobota, 8 czerwca 2013

Chapter II

Perspektywa Noelle

Stałam pod mahoniowymi drzwiami, cały czas bacznie im się przyglądając. Zastanawiałam się, czy aby na pewno dobrą podjęłam decyzję. Wiedziałam, że jeśli już tam wejdę, nie będzie odwrotu.
Wiedziałam, że to co od momentu przekroczenia ów progu, będzie moją tajemnicą nie mogącą ujrzeć światła dziennego, inaczej stanie się plamą na honorze mojej rodziny. Jednak to było jedyną deską ratunku. Cały czas przed oczyma miałam moją rodzinę, w której od pewnego czasu było coraz gorzej.
Atmosfera stawała się bardziej desperacka, a więzy, które niegdyś trzymały nas wszystkich razem, powoli rozluźniały ucisku. Nie chciałam aby tak dalej było. Pragnęłam tylko tego, żeby wszystko powoli wracało do normalności.
Stojąc na jednej z londyńskich ulic, która o tej porze była opustoszała, spoglądałam na pochodnie gasnących latarń. Wzięłam ostatni głębszy oddech, a moja ręka spoczęła na klamce, którą delikatnie nacisnęłam. Będzie dobrze. W końcu kiedyś musi. Pomyślałam, po czym pewnym krokiem przeszłam przez próg. Od tej chwili był to mój największy sekret, którego będę strzegła jak oka w głowie. 

Usłyszałam odgłos otwieranych drzwi, a po pokoju rozniósł się tupot stóp. Jęknęłam przeciągle, czując na sobie ciężar czyjegoś ciała.
-Noelle.- dało się słyszeć cichy głosik koło moje ucha. Powoli podniosłam powieki. Nad sobą zobaczyłam radosną twarz mojej najmłodszej siostry. 
-Sky, ja chce spać. - odburknęłam i zamykając swoje oczy, schowałam twarz w poduszkę.
-Noelle jest już ósma, obiecałaś mi coś!-podniosła lekko głos. - Miałaś mnie dzisiaj odprowadzić do przedszkola. - na dźwięk jej słów, spojrzałam w jej stronę. Zmarszczyłam brwi, za żadne skarby nie mogła przypomnieć sobie takiej sytuacji.
- Nie może tego zrobić Micheal lub Linnea? - zapytałam.
- Obiecałaś mi. - powiedziała znacznie ciszej. Z jej twarzy nagle zniknął uśmiech. Kiedy tak na nią patrzyłam widziałam w niej siebie. Pamiętam, że zawsze kiedy pierwsza wstawałam, wbiegałam do pokoju rodziców i kładłam się miedzy nimi. Wtedy zaczynałam bawić się włosami mamy, a tatę gładziłam po jego zaroście. Tak samo było z Michael'em i Haley. Zawsze byliśmy zgranym rodzeństwem i mimo wielu kłótni i walk o zabawki, jedno było za drugim. Podobnie jest ze Sky. Pomimo wielu problemów, które dotknęły naszą rodzinę i na pewno odcisnęły swój ślad również na niej, nie traci tego swojego cudownego uśmiechu, którym potrafi zarazić wszystkich w okół.
-Dobrze. - powiedziałam widząc minę dziewczynki. - Sky musisz ze mnie zejść żeby mogła wstać. - dodałam, a ta szybko ze mnie zeskoczyła. Leniwie odrzucając kołdrę w bok, zwlekłam się z łóżka. Odprowadzając Sky wzrokiem, czekałam aż wyjdzie z pokoju. Wtedy sama wstałam z pozycji siedzącej i podchodząc do szafy, zaczęłam poszukiwania ubrania, które mogłabym dzisiaj założyć. Wciągnęłam zwykłe czarne rurki i tego samego koloru luźny sweter. Z przygotowanymi rzeczami ruszyłam do łazienki.
Stojąc przed dużym lustrem, znajdującym się w łazience, powoli przemyłam twarz zimną wodą. Pod moimi oczami znajdowały się wielkie worki, które były oznaką zmęczenia. Następnie, wycierając ją delikatnie białym ręcznikiem, nałożyłam matujący podkład. Biorąc do ręki eyeliner, starannie namalowałam na obu powiekach, dwie równe kreski. Rzęsy zaś podkręciłam tuszem wodoodpornym. Na koniec, usta pomalowałam czerwoną szminką, kończąc wykonywanie makijażu. Ostatni raz spojrzałam na swoje odbicie, lekko się do niego uśmiechając.
Kiedy stwierdziłam że jestem gotowa, postanowiłam zejść na dół. Skierowałam się do kuchni z której słyszałam różne odgłosy. W momencie kiedy znalazłam się w pomieszczeniu, zobaczyłam siedzące przy stole rodzeństwo i mamę, która krzątała się wkoło mebli kuchennych, co chwilę otwierającą inna szafkę.
-Dzień dobry. - powiedziałam, a wszystkie pary oczu skierowały się na mnie.

- Elle siadaj. - odparła mi mama i wskazała na krzesło obok Michael'a. - Naleśnika? - zapytała stając z patelnią obok mnie. 
- Nie jestem głodna. - odparłam. - Zjadłam coś w pracy. - dodałam na swoje usprawiedliwienie, wiedząc, że na tym się nie skończy.
- Ale to było kilka godzin temu, masz zjeść chociaż jednego. - powiedziała. Popatrzyłam na rodzeństwo w poszukiwaniu pomocy. 
- Jeśli nie chce ja z chęcią zjem jej porcję. - mówiąc to Michael oblizał swoje usta. Brązowowłosa kobieta popatrzyła na niego morderczym wzrokiem.
- Ty zjadłeś już wystarczająco dużo. - odparła.
- Ja jestem mężczyzną i potrzebuję dużo jeść. - mówiąc to wypiął dumnie pierś. Na te słowa wszystkie wybuchłyśmy śmiechem.
W tym samym momencie w progu kuchni staną tata. Momentalnie wszystkie spoważniałyśmy, tylko Sky śmiała się dalej.
- Dzień dobry. - przywitał się, a na jego twarzy namalował się blady uśmiech. Szybko odpowiedzieliśmy mu tym samym. Usiadł na swoim stały miejscy i wzrokiem zmierzył każdego z nas. Zatrzymał się na Haley która siedziała po jego prawej stronie. 
- Jak udała się randka z Tonym? - spytał. 
- Muszę odpowiadać na to pytanie?-zapytała, grzebiąc w naleśniku. Ojciec pozostawał nieugięty.
- Wolałabym żebyś to zrobiła. - powiedział, a jego twarz zrobiła się surowsza niż dotychczas. 
-Nie mam na to ochoty. - odparła i zaczęła wstawać od stołu. Ojciec chwycił ją za prawy nadgarstek. Dziewczyna syknęła z bólu.
- Christopher puść ją w tej chwili. - zarządziła mama, on tylko popatrzył w jej stronę zwalniając uścisk. Blondynka w tym momencie zabrała rękę i szybko wyszła z kuchni.
- Sky może już wyjdziemy? - zapytałam najmłodszą z sióstr, atmosfera przy stole stała się gęstsza. Nie miałam ochoty wysłuchiwać kłótni rodziców, a było pewne że taka sytuacja za chwile nastąpi. Dziewczyna jedynie pokiwała głową i zeskakując z krzesła, wybiegła z pomieszczenia. Ja również szybko wstałam i skierowałam się do przedpokoju. Tam na małej szafce siedział blondynka i próbował założyć buciki. Podeszłam do niej i pomogłam jej. Podałam jej różowy płaszczyk, a ona założyła go. Po tym jak Sky była już gotowa, sama ubrałam czerwony płaszcz i czarne botki. 
Przez pół drogi do przedszkola nic się nie odzywałyśmy. Nasze ręce były złączone, a Sky wymachiwała nimi w przód i w tył, przy tym rytmicznie podskakując. Miałyśmy kolejne przecznice, kiedy blondynka odezwała się.
- Noelle wiesz że mam męża? - popatrzyłam w jej stronę, na jej buzi gościł wielki uśmiech, a oczy świeciły cudownym blaskiem.
- Nie jesteś za młoda na małżeństwo? - zapytałam i posłałam jej uśmiech.
- Oczywiście że nie!-podniosła trochę głos. - Ma na imię Luka i mamy już dziecko, Sophie. - dodała.
- Dziecko? - zapytałam. - Czyli zostałam ciocią, a rodzice dziadkami?
- Na to wygląda. - odparła. - Ale wiesz powiedziałam że nie może zachowywać się jak mój tata, bo wtedy ja i Sophie nie będziemy go kochać. - dodała, a ja zamarłam. 
- Dlaczego nie chcesz żeby Luka była jak tata? - zapytałam, chciałam dowiedzieć się co tak naprawdę siedzi w tej małej główce.
- Bo tatuś ostatnio bardzo dziwnie zachowuję się, boję się go. - powiedziała a po jej policzku słynęła łza.
- Sky to, że tata się tak teraz zachowuje nie oznacza, że nas nie kocha. Po prostu mamy problemy. - zaczęłam tłumaczyć mojej młodszej siostrze, chociaż sama miałam do niego o to żal. Powoli przykucając przy dziewczynce, rękawem przetarłam jej załzawione oczy. Przyciągnęłam jej drobne ciało i przytuliłam do siebie. W oddali było słychać głośne wrzaski. Z naszej prawej strony biegło pięciu chłopaków. Najwidoczniej nie patrzyli na to co przed nimi, a raczej za nimi.
Jak najszybciej chciałam podnieść się, ale oni pędzili w zawrotnym tempie. Wzięłam Sky z powrotem za rękę chcąc ją ochronić przed tą zgrają pięciu idiotów. Przebiegając obok nas jeden potrącił mnie ramieniem.
- Może jakieś przepraszam! - krzyknęłam w jego stronę. Chłopak lekko odwróciła się w moją stronę. Już otwierał buzię by coś powiedzieć, lecz nie dane było mu skończyć. 
- Lou, szybko bo nas złapią. - powiedział do niego chłopak w loczkach. Szatyn tylko omiótł nas wzrokiem i ruszył przed siebie. Patrzyłam w ich stronę, dopóki nie zniknęli za zakrętem. Dopiero w tedy ruszyłam dalej.
Kiedy nadszedł wieczór, zaczęłam się szykować do wyjścia. Z szafy wyciągnęłam czarną sukienkę która sięgała mi do połowy uda. Następnie udałam się z nią do łazienki. Odstawiłam strój na bok i odkręcając kurek z ciepłą wodą, weszłam pod prysznic. Po dwudziestu minutach owinęłam się w biały puchowy ręcznik i stanęłam przed zaparowanym lustrem, dłonią przetarłam je i popatrzyłam na swoje odbicie. Z szafki z kosmetykami wyciągnęłam podkład, który nałożyłam na swoją twarz. Następnie wymalowałam na dwóch powiekach, idealnie równe kreski. Rzęsy zaś podkręciłam wodoodpornym tuszem. Na koniec, pomalowałam swoje usta czerwoną szminką i uśmiechnęłam się do siebie zachęcająco. Następnie zrzuciłam z siebie ręcznik, założyłam bieliznę i delikatnie wsunęłam na siebie sukienkę. Opuszczając łazienkę, weszłam do pokoju i ściągając z wieszaka czarny płaszcz, zarzuciłam go na siebie. Do tego na stopy założyłam wysokie czarne szpilki. Podchodząc pod toaletkę, mieszczącą się w rogu mojego pokoju, spryskałam się ulubionymi perfumami i biorąc torebkę, wyszłam ze swojej sypialni. Ostrożnie zeszłam po schodach. Stojąc w przedpokoju, oznajmiłam, że wychodzę. W tym momencie tata wyszedł z salonu.
- Podwieźć Cię? - zapytał.
- Nie dzięki. Przejdę się. - odparłam i jak najszybciej wyszłam z domu. Przeszłam dwie przecznice kiedy obok mnie zatrzymał się czarny Mercedes. Szyba od strony pasażera została otwarta. Na fotelu kierowcy siedział starszy mężczyzna z ciemnymi okularami na nosie.
- Witaj Noelle. - powiedział i zwrócił się w moją stronę.  - Możemy porozmawiać? - zapytał.
- W sumie to trochę się śpieszę. - odparłam i pokazałam na drogę przed sobą.
- To nie było pytanie moja droga. - powiedział. 
Moje ciało przeszły ciarki.
Niepewnie podeszłam bliżej.
- Czego pan ode mnie chce? - zapytałam. Moim umysłem zawładnął strach. Kompletnie nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać.
- Mamy coś ze sobą wspólnego. - odparł.
- Niby co takiego? - zapytałam znowu.

- Nie co, tylko kto. - poprawił mnie, popatrzyłam na niego ściągając brwi. - Carlos. - podpowiedział. Przewróciłam oczami, no tak chłopak który łaził za mną od jakiegoś miesiąca.- Co z nim nie tak? - zapytałam.- Nie chce żebyście się spotykali... 
- Nie tylko pan.-przerwałam mu. Mężczyzna popatrzył na mnie przesuwając swoje okulary trochę do przodu.
- Mój syn zasługuję na kogoś lepszego, niż zwykłą...
- Ja za nimi nie latam, więc proszę porozmawiać z nim.-przerwałam mu ponownie.-A teraz przepraszam, śpieszę się.-dodałam i ruszyłam przed siebie. Idąc coraz to szybszym krokiem, powstrzymywałam łzy które cisnęły są do moich oczu. Mimo tego, że każdego dnia popełniałam jeden błąd, robiłam to w słusznej sprawie. Chciałam chronić moją rodzinę. Pragnęłam aby miała wszystko co najlepsze. Wolałam uniknąć nerwów i przykrych sytuacji, które od jakiegoś czasu gościły w naszym domu. 
Nagle ktoś szturchnął mnie ramieniem, wyrywając z głębokich przemyśleń. Przed sobą zobaczyłam znajomą twarz, choć tak naprawdę nie wiedziałam skąd ją kojarzę.
Nagle przypomniałam sobie dzisiejszy poranek, to on potrącił mnie ramieniem.

- Może jakieś podwójne przepraszam? - zapytałam.
Chłopak przeleciał mnie wzrokiem od góry do dołu i z powrotem. Uśmiechnął się tak jak rano i po prostu mnie minął. Moja dolna warga osunęła się w dół, odwróciłam się za nim, a on tylko zaśmiał się. 
- Nie gap się i zamknij buzię. - usłyszałam jego głos. Szybko wykonałam tą czynność o której mówił. Zagryzłam policzek od środka, odwróciłam się i ruszyłam w dalszą drogę.
W końcu dotarłam do mojego celu, jak zawsze starałam się uspokoić. Wzięłam głęboki wdech i weszłam do środka. Przeszłam przez dużą salę, gdzie przy stolikach było już pełno ludzi.
- Noelle w końcu! - krzyknęła Alison. 
- Hej. - powiedziałam podchodząc do baru. - Coś się stało? - zapytałam.
 - Szybko, przebieraj się i do roboty. - powiedziała. - Masz dobrego klienta. - dodała i pokazała mi na stolik w rogu sali.
Wchodząc na zaplecze, zrzuciłam z siebie czarny płaszcz i powiesiłam go na wieszaku. Odłożyłam torebkę i podeszłam do lustra. Poprawiając włosy, uśmiechnęłam się do swojego odbicia i ruszyłam w stronę drzwi. Wolnym krokiem szłam ku stolikowi mieszczącemu się w prawym rogu sali. Moje serce zaczęło szybciej bić. Nie chciałam tego, jednak nie było odwrotu. Nie mogłam teraz zrezygnować. Moim ciałem zawładnęły nerwy i strach. Stojąc nad chłopakiem, nie mogłam wypowiedzieć ani jednego słowa. Bałam się.  
Lekko odkaszlnęłam, chłopak zadarł głowę go góry patrząc na mnie.
- Cześć. - odezwałam się niepewnie. Mój głos drżał, a ciało trzęsło się jak galareta.
-Hej, usiądź. - powiedział i pokazał na krzesło na przeciwko siebie. - Jestem Zayn. - dodał


***

Hej :* 
Pomimo drobnych problemów, oto jest drugi rozdział. 
Na sam początek chciałybyśmy podziękować za miłe słowa pozostawione przez was w komentarzach pod ostatnim rozdziałem. Nie macie pojęcia, jak bardzo nas one ucieszyły i zmotywowały do dalszej pracy. 
Mamy nadzieję, że ten rozdział również przypadnie wam do gustu. Jak i również że zostawicie po sobie ślad.
Pozdrawiamy, 
Ada&M.

sobota, 1 czerwca 2013

Chapter I


Perspektywa Haley


Stojąc przed dużym lustrem w swoim pokoju, spoglądałam na odbijającą się postać mojego ojca. Na jego twarzy malowało się zdenerwowanie, którego nie miał zamiaru maskować.
 -Dlaczego akurat ja? - zapytałam.
- Myślałem, że jako najstarsza z moich córek zrozumiesz, że znaleźliśmy się w ciężkiej sytuacji.-oznajmił i prawą ręką przeczesał swoje powoli siwiejące włosy.
 -Mogę rzucić studia, iść do pracy lub cokolwiek, tylko proszę nie to.-odwróciłam się w jego stronę składając ręce jak do modlitwy.
 - Tu już nie chodzi o mnie, ale o twoje młodsze rodzeństwo. Myślałem, że ono coś dla ciebie znaczy. - pozostawał nieugięty.- Chcesz aby dorastało w niegodnych warunkach? Chcesz pozbawić ich wspomnień z dzieciństwa? Tych, które są jednymi z najpiękniejszych?
 Milczałam. Miałam przed oczami swoje własne lata młodości. Nie chciałam żeby Sky, bo to ona była tą najmłodszą, miała gorsze dzieciństwo niż ja.
-Kto to? - zapytałam, te słowa mogły być uznane za zgodę. Po moim policzku spłynęła pojedyncza łza.

- Tony Whitman. - odpowiedział na moje pytanie. - Poznałaś go na bankiecie, kilka miesięcy temu. Jest synem jednego z moich dobrych znajomych.- dodał. Powoli obrócił się do mnie przodem.- Będzie dobrze Haley. Jestem z ciebie dumny.-położył swoja dłoń na moim ramieniu.
Ja tylko przytaknęłam. 
Teraz już nic nie będzie dobrze.


Znowu powróciły wspomnienia. 
Te gorsze wspomnienia.
Ostatni raz rzuciłam smutnym spojrzeniem na swoje odbicie w lustrze.
 Czarna, koronkowa sukienka dokładnie podkreślała moją figurę. Delikatny makijaż zdobił moją twarz. Włosy ułożone w staranny kok, dodawały mi uroku. Z ręką na sercu, mogłam sama sobie przyznać, że wyglądam ślicznie. Ale czemu musiałam stroić się dla kogoś, kogo nie kocham?
Nie byłam już tą samą Haley Stone. 
Nie byłam już tą dziewczyną za którą brali mnie inni. 
Byłam wrakiem człowieka. 
A to wszystko dzięki niemu. Usłyszałam dzwonek do drzwi, wzięłam głęboki wdech. Wiedziałam że to on, moje ręce zaczęły się pocić.  
Po pokoju rozniósł się skrzypot drzwi.
 W odbiciu w lustrze zobaczyłam drobną blondynkę, na moją twarz wkradł się delikatny uśmiech. To właśnie ona była jedyną osobą dzięki której jeszcze wiedziałam jak to się robi. Osobą, dla której byłam zdolna do poświęceń.
 -Haley przyszedł Tony.-powiedziała swoim delikatnym głosem i podeszła do mnie.-I przyniósł mi prezent.- dodała a w moją stronę wyciągnęła śliczną lalkę z blond lokami takimi jak jej. Miała na sobie różową sukienkę, jej twarz ubrana była w sztuczny uśmiech, który zdobił także moją twarz, w jego towarzystwie. 
 -Śliczna kochanie.-odparłam, podeszłam do niej i ją przytuliłam, w moich oczach zebrały się łzy. Chciałam dla niej jak najlepiej. Chciałam aby nadal była tryskającą szczęściem
dziewczynką, chociażby kosztem swojego.
 -Dlaczego płaczesz Haley? - zapytała.- Przecież wyglądasz pięknie. - powiedziała moja
siostrzyczka i przytuliła swoimi małymi rączkami.
 -Nie płaczę, coś po prostu wpadło mi do oka.-odpowiedziałam.
-Ostatni często coś wpada Ci do oka.-zauważyła, była bardzo mądrym dzieckiem.

Na mojej twarzy pojawił się mimowolny uśmiech.
 - Haley, co tak długo?! - po domu rozniosły się wołania ojca.
 -Już schodzimy.-odkrzyknęłam i popatrzyłam w stronę Sky. - Idziesz ze mną? -zapytałam i wyciągnęłam w jej kierunku dłoń. 
Blondynka delikatnie chwyciła mnie swoją małą rączką.
Wzięłam ostatni głęboki oddech. Czas na przedstawienie.-pomyślałam.
Schodząc po schodach, z każdym kolejnym stopniem denerwowałam się coraz bardziej.
Bałam się o to, co może być. Jak daleko posunie się ten związek. Czekałam na jedną, jedyną deskę ratunku, wysłaną mi prze los. Otuchy dodawała mi jedynie obecność mojej najmłodszej siostry.
Stanęłyśmy w progu salonu, na białej kanapie siedział on. Jak zwykle na jego twarzy malował się szyderczy uśmiech, który był skierowany w stronę Noelle.
 Lekko odchrząknęłam, wszystkie pary oczu skierowały się na moja osobę.
 - Nareszcie. - powiedział ojciec, obdarzając mnie karcącym spojrzeniem.
 - Haley wyglądasz pięknie. - powiedział Tony, wstając z fotela i powolnym krokiem podchodząc do mnie. Kiedy był już na tyle blisko, delikatnie pocałował mnie w policzek.
Poczułam obrzydzenie do siebie samej.
Delikatnie, opuszkami palców, dotknęłam miejsca, które przed chwilą zetknęło się z jego ustami.
Ta czynność powinna być zarezerwowana dla osoby którą darzę prawdziwym uczucie, a nie  osobie z którą jestem jedynie po to, by pomóc rodzinie.
 - Wyglądasz oszałamiająco. - obdarzył mnie kolejnym komplementem, nachylając się nad moich prawym uchem. Jego oddech na mojej szyi, sprawił, że przeszedł mnie dreszcz.-Dzisiaj się zabawimy.-wyszeptał, tak abym słyszała to tylko ja. 
Przełknęłam głośno ślinę, swój wzrok skierowałam na ojca. On tylko pokiwała głową zachowując surowy wyraz twarzy.
 -Możemy już iść?-zapytałam patrząc w stronę chłopaka, chciałam mieć ten wieczór już za sobą. Chciała już wrócić do domu, chciałam położyć się w swoim łóżku i jak najszybciej zapomnieć o tym co miało zdarzyć się podczas naszego spotkania.
-Widzisz Tony! Haley bardzo śpieszy się do tego aby być z Tobą sam na sam.-powiedział ojciec i uśmiechnął się w stronę  bruneta.
Tony jedynie kiwnął głową i ostatni raz spoglądając na siedzących w pomieszczeniu, członków mojej rodziny, obdarzył ich lekkim uśmiechem i przepuszczając mnie w progu, wyszedł za mną do przedpokoju.
Kiedy mieliśmy otwierać drzwi, stanął w nich Michael. Był blady jak ściana. Oczy miał powiększone.
-Kogo ja tu widzę? - zapytał lekko majacząc.- Nowy ulubienice tatusia! - odpowiedział sam sobie. Patrzyłam to na jednego to na drugiego. Myślałam że za chwile skoczą sobie do gardeł, co w pewnym sensie by mnie uszczęśliwiło, jeśli wiedziałabym że piękna buźka Tony'ego ucierpi na tym bardziej. Chociaż stan w jakim był mój brat nie wskazywał na to że mogłoby to się tak skończyć.
Niespodziewanie, w przedpokoju pojawił się nasz ojciec.
-Co tu się dzieje? - spytał, patrząc raz na Tony'ego, raz na Michael'a.
-Nic takiego proszę pana.-odpowiedział mu brunet i popatrzył w jego stronę. Złapał  mnie za rękę i pociągnął jeszcze bardziej ku wyjściu, mijając Michael'a szepnął w jego stronę.-Kiedyś inaczej to załatwimy.
Chłopak tylko prychną pod nosem i popatrzył w moje oczy. Bezgłośnie powiedziałam przepraszam i zrównałam się z moim chłopakiem. Kiedy znaleźliśmy się na zewnątrz, o moją twarz uderzył lekki powiew jesiennego wiatru. W ciszy przeszliśmy przez ogródek i wychodząc za granicę rodzinnej posesji, podeszliśmy pod czarny samochód. Tony otwierając mi drzwi, zaczekał aż wejdę do środka i dopiero zatrzasnął za mną drzwi.
Obszedł samochód dookoła i wsiadł od strony kierowcy.
-Dokąd jedziemy? - zapytałam.
-Zobaczysz.-odparł z wielkim uśmiechem, który przyprawiła mnie o mdłości.

Całą drogę przemilczeliśmy. Po upływie parunastu minut, które ciągły się w nieskończoność, Tony zatrzymał samochód, oznajmiając mi z szerokim uśmiechem, że jesteśmy na miejscu.
Spojrzałam przez szybę. Znajdowaliśmy się pod jedną z najlepszych i zarazem najdroższych restauracji w Londynie.
Powoli wychodząc z samochodu, udaliśmy się w stronę wejścia do lokalu.
Złapałam kurczowo jego rękę, choć tak naprawdę tego nie chciałam. Nie lubiłam takich miejsc. Nie były dla mnie.
-Dzień dobry. - powitał nas mężczyzna ubrany w drogi garnitur, kiedy przeszliśmy przez szklane drzwi.
-Dzień dobry. - powiedzieliśmy równocześnie. Tony zaśmiał się dźwięcznie, a ja mu zawtórowałam.
-Stolik już czeka, proszę za mną.-powiedział mężczyzna, nie zdziwiłam się że nie pyta o nazwisko, było wiadome że Tony, a bardziej jego ojciec jest tu dobrze znany.
Mężczyzna wskazał ręką i poprowadził nas na dużą salę. Było to pomieszczenie ze ścianami wymalowanymi na beżowo i podłogą wyłożoną panelami. W równych odstępach ulokowane były czarne, drewniane stoły, przykryte białymi koronkowymi obrusami. Na blatach stały szklane wazony z czerwonymi różami, serwetki oraz świece. D stołów przysunięte były krzesła z białymi poduszkami. W samym środku sufitu, wisiał duży kryształowy żyrandol.
Znałam to miejsce. Byłam tutaj w zeszłym roku, kiedy organizowana była impreza z okazji 25 - lecia małżeństwa znajomych rodziców.
Stanęliśmy przy stoliku, który ulokowany był w rogu sali.  Mężczyzna chciał odsunąć dla mnie krzesło, ale Tony zaprotestował. -Dziękujemy, dalej sobie poradzimy.-powiedział i pokazał gestem głową żeby zostawił nas samych.
-Przecież nic by się nie stało jeśli by to zrobił.-powiedziałam, skierowałam swój wzrok w stronę chłopaka.
Tony nic nie odpowiedział i jedynie usiadł na krzesłu ze skwaszoną miną.
Przewróciłam oczami i zrobiłam to samo.
-Zapomniałem o kartach.-obok siebie usłyszałam głos mężczyzny który wskazał nam nasze miejsce.

-Chyba zapomniałeś zabrać mózgu z domu.-syknął w jego stronę Tony.
Popatrzyłam na chłopaka i kopnęłam go pod stołem w kostkę. On zmierzył mnie tylko wzrokiem, od razu pożałowałam swojego ruchu. -Chcesz jeszcze przekazać nam jakoś ważną informację która odmieni nasze życie, czy będziesz na tyle inteligentny i sobie pójdziesz?-to pytanie zostało skierowane do mężczyzny, Mark jak dobrze zauważyłam na jego plakietce, szybko zostawił karty i odszedł.
-Podobno jesteś wychowanym mężczyzną. - powiedziałam do chłopaka.
-A Ty podobno mnie potrzebujesz?-odegrał się tym samym.
Nic więcej nie powiedziałam i otwierając kardę, zaczęłam poszukiwania dania.
Przez cały ten czas czułam na sobie jego kręcące spojrzenie. Czułam się z tym źle. Jego wzrok paraliżował moje ruchy, jak i blokował myśli. 
-Wybrałaś już?-zapytał, najwidoczniej znudzony.
-Jeszcze nie.-odparłam, ale on nie zwracał na mnie uwagi, podniósł rękę do góry na znak wezwania kelnera.
-Wybrali już państwo? - chwilę później podszedł do nas młody kelner.
-Dwa razy to co zwykle.-odparł mu Tony, a ja otwarłam usta ze zdziwienia.
-Zaraz przyniosę. - oznajmił kelner i powoli oddalił się od stolika, przy którym siedzieliśmy.
-Zechcesz mi powiedzieć, co dla nas wybrałeś? - spytałam z kpiną
-Owoce morza.-odparł bardzo spokojnym głosem.- Mam nadzieję, że lubisz.- dodał po chwili i obdarzył mnie lekkim uśmiechem.
-Jestem uczulona.-powiedziałam trochę głośniej.-Mówiłam Ci o tym na pierwszym spotkaniu. -Po jednej porcji nic nie powinno ci się stać. - odpowiedział i puścił mi oczko.
-Wychodzę.-powiedziałam i wstałam z krzesła.
Chłopak szybko złapał mnie za ramie, mocno je ściskając.
-Nie wydaje mi się.-syknął do mojego ucha.- Chcesz pogrążyć rodzinę? Być plamą na jej honorze?- spytał z pogardą.

Zacisnęłam swoje usta w cienką linię, przełknęłam głośno ślinę i zamknęłam oczy.
Zobaczyłam swoją rodzinę.
Rodziców, brata i młodsze siostry.

Miał mnie w garści, dobrze wiedział że dla nich zrobię wszystko.
 -To jak? - spojrzałam na Tony'ego.
-Usiądźmy.-odparłam.
-Grzeczna dziewczynka.-powiedział z wielkim uśmiechem. Najchętniej dałabym mu w tym momencie w twarz. Na drugim końcu sali dostrzegłam kelnera idącego z naszym zamówieniem. Rytm bicia mojego serca przyśpieszył.  Poprawiłam się na krześle.
-Państwa zamówienie. - oznajmił kelner i położył na stole dwa talerze z owocami morza. - Smacznego. - dodał i odszedł.
-Smacznego kochanie.-powiedział Tony i zabrał się do jedzenia.
 -Żebyś się udławił tym jedzeniem. - syknęłam, jednak chłopak tego nie usłyszał
Wzięłam sztućce do rąk i zaczęłam przewracać posiłek z jednego końca talerza na drugi. W moich ustał wylądowały tylko nie liczne warzywa, które na nim były.
- I jak ci smakuje? - spytał Tony patrząc na mnie z rozbawieniem.
-Znakomite.-odparłam, w moim głosie ewidentnie było wyczuć sarkazm.
Na tym nasza rozmowa przy posiłku skończyła się.
Gdy na moim talerzu nie znalazłam już żadnej rzeczy którą mogłabym zjeść, zaczęłam bardziej przyglądać się wnętrzu w którym siedzieliśmy. Na ścianach wisiały obrazy, które przedstawiały największe atrakcje na świecie.   
Po kilku minutach dało się słyszeć dźwięk odkładanych sztućców na porcelanowy talerz.
Chłopak ponownie podniósł rękę do góry przywołują kelnera. Po chwili młody chłopak był obok nas. 
-W czymś  mogę pomóc? - zapytał.
-Proszę wszystkie koszty dopisać do rachunku mojego ojca.- odpowiedział, nie patrząc na stojącego obok pracownika restauracji. Wsiadając do samochodu, odetchnęłam z ulgą. Cieszyłam się, że nasza randka dobiega końcu.
 Jechaliśmy w ciszy. Tony ze skupieniem patrzył na drogę, ja zaś oglądałam mijane przez nas widoki, które spowijał mrok. W pewnym momencie zorientowałam się że nie kierujemy się w stronę ulicy na której mieszkałam.
 - Dokąd teraz zmierzamy? - spytałam.
 - Zobaczysz. - odpowiedział. - To taka mała niespodzianka.
 -Na dziś mam dość niespodzianek.-wyszeptałam odwracając głowę w stronę szyby, wolałam patrzeć w ciemność niż na niego.
 - Nie bądź taką nudziarą. - odpowiedział.- Chcę się dzisiaj rozerwać, a ty mi w tym pomożesz. - dodał. 
Nagle samochód się zatrzymał.
 Wyjrzałam przez szybę. Staliśmy na bezdrożu, obok ogromnego lasu.
 Jedynym źródłem światła był księżyc, który świecił dzisiaj wyjątkowo jasno.
- Wysiadaj z samochodu. - powiedział Tony.

 Zrobiłam to o co prosił.
 - O co chodzi? - spytałam, kiedy byłam już na zewnątrz.
 Chłopak zaczął niebezpiecznie się do mnie zbliżać.
 - Tony? - spytałam ponownie.
W moich oczach widniało przerażenie. Chłopak jedynie przyłożył palec do moich ust i uśmiechnął się złowieszczo.
 Jego zimne wargi, zaczęły stykać się z moją szyją.
-Tony, proszę nie.-chciałam w jakiś sposób go odepchnąć, jednak nie byłam wystarczająco silna.
 Chłopak z całej siły przyparł moje ciało do samochodu. Pocałunki z szyi, przeniósł na twarz. Z każdym kolejnym stawały się namiętniejsze.  
Po mojej twarzy zaczęły spływać łzy. 
Prosiłam, błagałam, wyklinałam ale to i tak nic nie dało. 
Chłopaka coraz bardziej naciskał.
Poczułam tą cholerną bezsilność.
Każdy jego pocałunek, każdy dotyk, sprawiał, że traciłam szacunek do samej siebie.
Brzydziłam się sobą samą.

-Tony proszę.-te dwa słowa ledwo co przeszły przez moje gardło.
-Zamknij się. - wysyczał, przez zaciśnięte zęby. W tym samym momencie na swoim policzku poczułam uderzenie.
 Złapałam się za palące miejsce. Patrzyłam na niego nie obecnym wzrokiem.
 Zrobił to.
 Znowu.
 A obiecał. - Jesteś moją dziewczyną, co oznacza, że masz pewne powinności wobec mnie.
Chłopak popatrzył na mnie chytrze i już miał powrócić do poprzedniej czynności, kiedy zadzwonił jego telefon.
Odetchnęłam z ulgą i szybko wsiadłam do samochodu.
Nie słyszałam o czym rozmawiał, nie interesowało mnie to.

W tym momencie chciałam być już w domu, daleko od niego.
Chwilę po mnie, do środka wszedł Tony. Skulona na fotelu przelotnie na niego spojrzałam. 
Na jego twarzy malował się grymas, szybko odwróciłam od niego wzrok.
 - Tym razem masz szczęście.-wysyczał.
 Nic nie odpowiedziałam.
Po kilkudziesięciu minutach drogi, które wydawały się wiecznością, zajechaliśmy pod mój dom.
Chwyciłam za klamkę, ale na moje prawej ręce poczułam jego dłoń.
-Nie pożegnasz się?-zapytał, przewróciłam oczami.
-Pa.-wyszeptałam, ale on dalej mnie przytrzymywał.-- Tony daj spokój. - dodałam błagalnym tonem.

 Ten palcem wskazującym drugiej ręki wskazał na swój policzek.
 Przewróciłam oczami i zrobiłam to, o co prosił w celu uniknięcia niepotrzebnych problemów. Nie chciałam się z nim kłócić. Bałam się go. Był dla mnie osobą nieprzewidywalną.
 Po tym szybko opuściłam auto, wycierając swoje usta biegiem skierowałam się w stronę domu. Wchodząc do środka, zastałam ciszę, spowodowaną snem jego mieszkańców. Jak najciszej potrafiłam, weszłam po chodach.
 Stojąc już w swoim pokoju, rzuciłam się na łóżko i pozwoliłam popłynąć łzom cisnącym się do moich oczu.
Odzwierciedlały wszystkie nabierane dzisiejszego dnia, negatywne emocje.

Po chwili otarłam policzki z łez, a do mojej głowy wpadł idealny pomysł. Wstałam z łóżka, poprawiłam sukienkę i skierowałam się w stronę białych drzwi. Powoli naciskając na mosiężną klamkę, uchyliłam drzwi i przechodząc przez próg, znalazłam się w małym pomieszczeniu wyłożonymi brązowymi kafelkami. W pośpiechu zamknęłam je na zamek, aby nikt mi nie przeszkodził, choć tak naprawdę wiedziałam że wszyscy pogrążeni są w śnie.
 Otwarłam szafkę nad umywalką, a z niej wyciągnęłam małą rzecz. Uśmiechnęłam się do mojego odbicia w lustrze, teraz widziałam że poczuję się lepiej.



***


Na sam początek chciałybyśmy podziękować za miłe komentarze pod prologiem.
Jest nam bardzo miło z tego powodu że było ich tam kilka, powiemy wam szczerze że czekałyśmy na nie z niecierpliwością.
W sumie nie wiemy jak zareagujecie na to co jest tam wyżej, ale mamy nadziej że spodoba się wam.
I zostaniecie dalej z nami. 
Pozdrawiamy,
Ada&M.