piątek, 19 lipca 2013

Chapter IV

Perspektywa Noelle


Siedziałam przy barze i patrzyłam jak Ann robi różne sztuczki z butelkami które były wypełnione różnymi trunkami. Jednocześnie prawą dłonią bawiłam się kosmykami swoich czarnych włosów. Dziewczyna była tak dokładna w tym co robiła,że za każdym razem nie mogłam oderwać od niej wzroku. 
- Noelle. - usłyszałam za sobą tak denerwujący głos, odwróciłam się w jego stronę . - Pokój numer 3. - dodał beznamiętnie i poszedł w drugą stronę.
Przełknęłam głośno ślinę. Nie będę ukrywała, że miałam nadzieję, iż dzisiaj nic nie będzie się działo. Przewróciłam oczami i popatrzyłam na koleżankę. 
- Coś na wzmocnienie? - zapytałam i pokazała w moją stronę butelkę z przezroczystym płynem. Kiwnęłam twierdząco głową. Dziewczyna nalewając ciecz do szklanego, niskiego kieliszka z kawałkiem limonki, następnie podsuwając mi go pod nos. Biorąc go w dłoń, opróżniłam naczynie na raz. Następnie odkładając go na blat, zsunęłam się z barowego krzesła i powoli udałam się w stronę schodów. Wychodząc na piętro, z każdym kolejnym stopniem robiło mi się coraz bardziej gorąco.
Podchodząc do drzwi wzięłam głęboki oddech i przykleiłam sztuczny uśmiech. Naciskając na klamkę weszłam powolnym krokiem do pomieszczenia. Na dużym łóżku z pościelą w panterkę, siedział mężczyzna w średnim wieku. Jedną ręką przeczesywał swoje blond włosy. Kiedy przeszłam przez próg, swoje spojrzenie skierował na mnie, a jego twarz przyozdobił chamski uśmieszek. 
- Witaj Pathy. - powiedział w moją stronę, a ja wygięłam usta w lekki grymas. Wymyślanie imion na poczekanie nie jest dobrą rzeczą.
Powoli wstając z łóżka, chwiejnym krokiem zaczął podchodzić w moją stronę.
- To znowu ty.  - powiedziałam. Jego oddech był przesiąknięty alkoholem tak samo jak ubranie.
- Tęskniłaś? - zapytał i zaczął całować moje nagie ramiona. Popatrzył w moje oczy, ale ja szybko odwróciłam wzrok.
- Zabawmy się tak jak zwykle. - mówiąc to popchnął mnie na łóżko. Przyglądałam się temu jak zaczyna ściągać swoje ubranie. Powoli rozpinając koszulę, ściągnął ją i odrzucając do tyłu zrobił krok w moją stronę. Nachylając się nade mną, zaczął rozwiązywać mój gorset.
- Kochanie daj coś z siebie. - wyspał do mojego ucha. Ta cała sytuacja była obrzydliwa, ale wiedziałam dlaczego to robię. Miałam mój cel, który musiałam spełnić, za wszelką cenę.
Zarzucając ręce na za jego szyję, przyciągnęłam go do siebie. 
- Do dzieła kocie. - wyszeptałam w jego usta i złączyłam jej z moimi. Nie przerywając pocałunki sięgnęłam do jego rozporka.
- Może chce poznać moje imię? - zapytał lekko sapiąc. 

- Nie potrzebuję tego do szczęścia. - odparłam. 
Mężczyzna widząc że mam drobnym problem z guzikiem u jego spodni, podniósł się do góry i sam pozbył się swojej dolnej garderoby. Jednym ruchem dłoni, ściągnął ze mnie spódnicę, a następnie koronkową bieliznę. Zaczął całować każdy zakamarek mojego ciała. A ja tępo patrząc w sufit czekałam tylko na moment w którym to wszystko się skończy. Czułam obrzydzenie do samej siebie. Moja skóra płonęła od dotyku jego ohydnych ust. Jego duże ręce jeździły po mojej nagiej tali, w górę i w dół. Za każdym razem czułam dziwne uczucie, był to strach i niechęć do niego. 
- Mogę? - wysapał mi do ucha. W gardle poczułam wielka gulę. W tym samym momencie usłyszałam trzykrotne pukanie do drzwi, to był znak który oznaczał koniec moich męczarni w tym pomieszczeniu. Drzwi uchyliły się i zobaczyłam w nich dorosłego mężczyznę.
- Zbieraj się. Kolejny klient czeka na ciebie na dole. - Oznajmił. Szybko wstając z łóżka, zaczęłam na siebie ubierać porozwalane na podłodze ubrania.
- Ej ale ja za nią zapłaciłem! - podniósł głos blondyn.
- Zaraz przyślę panu komuś w zastępstwo. - odparł mój szef.
-Ale ja chcę ją!-pokazał w moja stronę, patrzyłam to na jednego, to na drugiego. Czułam się jak rzecz, która nie miała prawa do własnego zdania. Jednak wiedziałam, że sama zgotowałam sobie taki los. 
- Chodź. - zwrócił się do mnie pan Tarantino, po czym wyszedł z pokoju. Zrobiłam to co mi kazał i również opuściłam pomieszczenie.
- Kto to? 
- Czy to ważne? - zapytał.
- Tak. -
 odparłam.

- Uwierz płaci dużo to jest ważne. - powiedział i na tym skończyła się nasza rozmowa.
Szłam przed siebie bawiąc się palcami. Myślałam co mnie może czekać w następnym pomieszczeniu. Zastanawiałam się również dlaczego szef idzie razem ze mną. Nigdy tak nie robił, no może na samym początku mojej "kariery". Kiedy wypowiedziałam te słowa w myślach prychnęłam pod nosem. Kariery? Dobre sobie.
Kiedy doszliśmy na miejsce, bez pukania wszedł do pomieszczenia na samym końcu korytarza. Biorąc głęboki wdech, przekroczyłam próg pokoju z numerem dwunastym.
Na fotelu po przeciwnej stronie od łóżka siedział szczupły chłopak z głową spuszczoną w dół.
- Proszę jest i Noelle. - powiedział mój szef i opuścił pomieszczenie.
Tak on był jedynym klientem który znał moje prawdziwe imię. Chłopak wydawał się godny zaufania, nie chciał tylko seksu. Chciał po prostu porozmawiać z osobą która nie miała pojęcia o jego życiu. Która nie wiem czym się zajmuję, która po prostu wysłucha i popatrzy na wszystko z dystansem.
- Cześć Zayn. - przywitałam chłopaka i usiadłam na przeciwko niego.
- Witaj. - odparł.
- Coś się stało? - zapytałam i popatrzyłam w jego oczy.
- Nic, po prostu stwierdziłem że kolej na Ciebie.
- Kolej na mnie? - zapytałam lekko podnosząc brew.
- Chciałbym cię lepiej poznać. Dowiedzieć się czym się interesujesz i czemu to robisz. - odparł.
-To nie jest potrzebne. - odparłam i odwróciłam wzrok. Nie chciałam o tym mówić. To nie była jego sprawa.
-To nie jest potrzebne.-odparłam i odwróciłam wzrok. Nie chciałam o tym mówić. To nie była jego sprawa. Przygryzłam dolną wargę. Nie wiedziałam co mam zrobić. Chłopak delikatnie położył swoją dłoń na moim udzie. - Widzę, że jest ci ciężko, ale jeśli to z siebie wyrzucić, zrobi ci się lżej. - dodał i spojrzał na mnie swoimi czekoladowymi tęczówkami.
-Na razie nie chce o tym rozmawiać, przepraszam.-odparłam. 
- Spokojnie. - powiedział i uśmiechnął się lekko. - Jak coś, zawsze będę do twojej dyspozycji.
- Dzięki. - mówiąc to posłałam mu lekki uśmiech.


Perspektywa Haley


Siedziałam na tylnym siedzeniu samochodu mojego ojca. Cały czas czułam na sobie ich spojrzenia, wbijane w lusterko, w którym odbijała się moja twarz. Odwracając od niech wzrok przygładziłam szafirową sukienkę i popatrzyłam w okno, zerkając na mijanych przez nas ludzi. Każdy wydawał się szczęśliwy, każdy maiła przy sobie osoby które kochał. A ja? Co ja miałam? Udawany związek, brak chęci do wszystkiego co mnie otaczało.
- Haley. - zwrócił się do mnie ojciec, jednocześnie ze skupieniem spoglądając na drogę.
- Nie musisz nic mówić. Wiem jak mam się zachowywać. - odparłam z niechęcią i spuściłam wzrok.
- Haley to dla dobra naszej rodziny. - odezwała się matka, odwracając się lekko w moją stronę. - Dla rodziny trzeba być zdolnym do poświęceń. - dodała.
- Do poświęceń? - spytałam bardziej samą siebie. - Do poświęceń? - spytałam, tylko że już głośniej. - W przeciwieństwie do was wszystkich robię to od samego początku. Rozstałam się z chłopakiem, na którym mi naprawdę zależało, dla kogoś kogo nie kocham i darzę niechęcią. Znalazłam pracę, by dołożyć się do życia. Musiałam zrezygnować ze studiów, a ty mi mówisz o poświeceniu?!
- Haley! - podniósł głos ojciec.
- Przepraszam. - powiedziałam i popatrzyłam w okno. Tak naprawdę nie było mi przykro, chciałam żeby wiedzieli jak się czuję. Chciałam pokazać im, że cierpię.
Zapadła cisza. Słychać było tylko nasze nie równomierne oddechy. Przygryzłam wargę, byłam zła na wszystko, na nich, na siebie. Po chwili poczułam metaliczny smak krwi. Przyłożyłam rękę do ust.
Naglę zaczęło padać. Duże krople deszczu szybko spływały po szybie, jedna za drugą.  
-Tato zwolnij.-powiedziałam, nie lubiłam jeździć w deszczu. 
-Nie mamy czasu, jesteśmy już spóźnieni.-odparł, przymknęłam oczy.
Na jezdni zaczęły robić się duże kałuże, które z każdą kolejną chwilą stawały się coraz większe. Cała okolica spławiła się w deszczu. Widoczność była ograniczona.
-Tato zwolnij.-powiedziałam ponownie, czułam że stanie się coś złego.
-Haley przestań dramatyzować, przecież nic...-przerwał samochód zaczął się kręcić.
Stracił kontrolę nad kierownicą. Przymknęłam powieki, to było koniec. Beznadziejny koniec. Naglę pojazd zatrzymał się na środku jezdni.
-Dzięki Bogu.-wyszeptała mama. 
Z mojej lewej strony zobaczyłam ostre światło.
Zbliżające się coraz szybciej. 
-Odpal.-krzyknęłam. Zaczęłam dławić się łzami. Jednak samochód nie chciał załapać, usłyszałam dźwięk klaksonu, później widziałam tylko ciemność, którą poprzedził straszny huk. Poczułam ból i bezsilność. Powieki stały się ociężałe, a ciało przeszył straszny ból. Ból, którego nigdy nie doświadczyłam. 


Perspektywa Linnea


Najpierw dźwięk dzwonka dobiegający moich uszu. Potem zrozpaczony głos mojej rodzicielki, który po rozłączonym połączeniu, w dalszym ciągu obijał się echem w mojej głowie, obwieszczając mi tragiczną wiadomość, w którą nie mogłam uwierzyć. Nie Haley. Nie moja starsza siostra, która zawsze starała się nam pomóc, kosztem swojego szczęścia. W pewnym sensie można było powiedzieć, że była głową rodziny. To ona ostatnim czasem najwięcej z nas wszystkich poświęciła, byśmy mieli godne warunki życia. To ona była tą od szczerych rozmów, pocieszania w trudnych chwilach oraz dzielenia się uśmiechem. Była jednocześnie matką, siostrą, ale także przyjaciółką, której nie miałam.
Popatrzyłam na małą Sky, która niczego nieświadoma siedziała na sofie i z zaciekawieniem oglądała swoją ulubioną bajkę. Poczułam jak po policzkach spływają gorzkie łzy, które momentalnie przemieniły się w dwa strumienie. Jak najszybciej umiałam wbiegłam po schodach i skierowałam się do pokoju swojego brata. Bez pukania, otworzyłam drzwi i spojrzałam w stronę zdziwionego Michaela. Siedział na łóżku, a w rękach trzymał swój telefon. Widząc mój stan, odłożył go na bok i podszedł w moją stronę.
- Co się stało Linnea? - spytał zaszokowany.
- Haley. - wyszeptałam i wtuliłam się w jego ciało.
- Co? Co się stało z Haley?! - zadał kolejne pytanie, jednocześnie gładząc mnie po plecach.
Nie mogłam nic więcej powiedzieć, w moim gardle zrobiła się wielka gula, która nie pozwalałam mi abym wypowiedziała tych kilku słów. Chłopak odsunął mnie od siebie na długość swoich ramion i popatrzył w moje oczy.
- Weź głęboki oddech i powiedź co się stało. - powiedział i pokiwałam głową kiedy wykonałam jego polecenie.
- Mieli wypadek. - wyszeptałam i zadławiłam się powietrzem.
- W którym są szpitalu? - zapytał, zabierając telefon i portfel który leżał na nocnej szafce.
- Św. Franciszka. - odparłam, chłopak minął mnie w drzwiach i zbiegł po schodach.
Nie czekając ani chwili dłużej, pobiegłam za nim.
- A ty dokąd? 
-Jadę tam. - powiedział i zaczął ubierać buty.
- A co z nami? - zapytałam.
- Zostajecie tutaj. - nie patrzył w moją stronę.
- Michael proszę nie każ mi zostać, nie chce siedzieć tutaj i czekać na jakieś wieści, chce być tam. - powiedziałam i znów zaczęłam płakać.
- Ubieraj Sky. - powiedział i złapała za kluczyki do samochodu Haley.
Pod czas drogi do szpitala nie odzywaliśmy się do siebie ani słowem. Każde z nas bało się tego, co mogło zastać w szpitalu. Co mogliśmy usłyszeć, po przekroczeniu progu tego budynku. W mojej głowie pojawiały się czarne scenariusze, które szybko odpędzałam, starając się myśleć pozytywnie. Będzie dobrze. Powtarzałam sobie w duchu. Tylko mała Sky nie wiedziała co się dzieje. Cały czas spoglądała na boki, jednocześnie przytulając do siebie swojego misia.
Kiedy auto zatrzymało się na szpitalnym parkingu wzięłam głęboki wdech i wysiadłam.
- Może trzeba zadzwonić do Noelle? - zapytałam i popatrzyłam w stronę brata.
- Weź Sky, a ja to załatwię. - powiedział i odszedł od samochodu podając przed tym mi kluczyki.Szybko odpięłam małą i postawiłam na ziemi, nacisnęłam automatyczny guzik, aby zamknąć pojazd i patrzyłam na odwróconą sylwetkę chłopaka.
W tym samym momencie zakończył połączenie i z powrotem stanął obok nas.
- Za chwilę tutaj będzie. - powiedział. - Chodźmy. - dodał i wziął blondynkę na ręce.
Wchodząc do windy, podniosłam trzęsącą się rękę do góry i nacisnęłam odpowiedni guzik. Urządzenie powoli zaczęło wznosić się do góry, a moje serce przyspieszyło tempa pracy.
Kiedy dojechaliśmy, pośpiesznie wyszliśmy w windy. Rozglądnęłam się dokładnie po korytarzu. Na samym końcu dostrzegłam okno, przy którym rozpoznałam swoją matkę. Puściłam się pędem w ich stronę. Na miejscu dostrzegłam Tonny'ego z rodzicami, którzy zajmowali miejsca na krzesłach, a obok nich nieznanego mi chłopaka, który chował twarz w dłoniach. Ojciec chodząc w każdą z możliwych stron, rozglądał się po wszystkich, wyszukując wzrokiem lekarza.
- Co z nią? - zapytałam. Wszystkie pary oczu zwróciły się w moją stronę.
- Jeszcze nic nie wiemy. - powiedziała mama i zaniosła się płaczem.
Najgorsze było czekanie na jakąkolwiek wiadomość. Brak informacji ze strony lekarzy, była jak zabójca, która stopniowo wyniszczała nerwy zebranych tu osób.
Popatrzyłam w stronę nie znanego mi chłopak i przyglądnęłam mu się przez chwilę.
Mój wzrok z niego przeniósł się na mamę i z powrotem znów na niego.
- To on w nas wjechał. - wypowiedziała bardzo cicho.
- Już coś wiadomo? - dobiegł nas głos Noelle, biegnącej w naszą stronę.
Wszystkie spojrzenia utkwiły w jej postaci. Za nią dostrzegłam nieznanego mi wcześniej chłopaka. Miał ciemną karnację, czarne, idealnie ułożone włosy oraz lekki zarost dodający mu męskości. 
Pokiwałam głową. Dziewczyna zajęła pierwsze wolne miejsce, a obok niej usiadł jej towarzysz.
- Stary, co ty tutaj robisz? - Mulat zwrócił się do chłopaka, który spowodował wypadek.
Chłopak już chciał coś powiedzieć, jednak z pomieszczenia gdzie operowano moją siostrę, wyszła pielęgniarka, gdzieś w wieku moich rodziców.
- Anna proszę ratujcie ją. - powiedział ojciec.
- Lekarze zrobią co w ich mocy. - odparła kobieta i popatrzyła na niego ze smutkiem w oczach, jej wzrok zawiesił się na mamie która oparta o szybę wpatrywała się w nieprzytomną Haley.

***

Na samym początku bardzo przepraszamy za długą nieobecność. Było to spowodowane brakiem czasu na napisanie rozdział, a także weny. Wiemy, że mogłyśmy napisać coś na odczep się, żeby było, jednak nie chciałyśmy abyście przeczytały byle jaki rozdział, w którego nie włożyłybyśmy żadnych starań. Mamy nadzieję, że nam to wybaczycie.
Przepraszamy za jakiekolwiek błędy które wychwycicie.
Zapraszamy do komentowanie i do następnego. 
Do następnego rozdziału!
Ada&M.





czwartek, 27 czerwca 2013

Chapter III

Perspektywa Linnea


Siedząc przy białym, lakierowanym urządzeniu wpatrywałam się z niechęcią w rząd klawiszy. Co jakiś czas zerkałam na moją mamę, stojącą nade mną. Moje ręce drżały. Nie wiedziałam od czego zacząć. Jak zacząć.
Serce waliło jak oszalałe, nie mogłam złapać oddechu. Ustał były suche, a w oczach zaczęły pojawiać się łzy.
- Zaczynaj. - rozkazała stanowczo nauczycielka.
-Nie potrafię.-wyszeptałam.
Kobieta spojrzała w stronę mamy z uniesionymi brwiami do góry.
-Linnea kochanie przecież uczyłam Ci kilku kompozycji.-powiedziała w moją stronę Octavia.
Moja głowa była pusta. To, czego parę tygodni temu wyuczyłam się, zniknęło. Zostały jedynie przykre, związane z tym wspomnienia.
-Nie potrafię.-powtórzyłam.
-Myślę że na dziś wystarczy, może w przyszłym tygodniu zaczniemy do podstaw.-powiedziała panna Gray.-Najwidoczniej Linnea nie jest na tak wysokim poziomie na jaki ją pani ceni.-dodała w stronę mojej mamy.
Jej mina była nie do opisania. Złość, żal, furia. Te wszystkie emocje były widoczne.
-Linnea wychodzimy.-powiedziała nie patrząc w moją stronę.
Powoli odsuwając krzesło, wstałam i bez słowa przeszłam przez próg.
Nie chciałam patrzeć w oczy mamy. Wiedziałam że jest zawiedziona. 


Usłyszałam tak znienawidzony przez ze mnie dźwięk budzika.
Lekko podniosłam lewe oko i ręką zaczęłam szukać urządzenia na szafce nocnej. Najchętniej rzuciłabym nim o ścianę, ale nie mogłam. Lekko uniosłam się na łokciach i rozglądnęłam się dookoła. Było to niewielkie pomieszczenie z jasnymi zielonymi ścianami i podłogą wykonaną z brązowych paneli, które pokrywał biały, miękki dywan. Na przeciwko łóżka, znajdowała się duża szafa, obok której stało biurko z laptopem i szafką nad nim, gdzie poukładane były książki. 
Pomieszczenie wydawało się jaśniejsze niż zwykle o tej porze.Szybko wstając z łóżka podeszłam do okna i wyglądając przez nie, zachwycałam się długo oczekiwaną przez londyńczyków pogodą. Patrzyłam jak upragnione słońce powoli wznosi się ku górze.
Skierowałam się w stronę szafy, wyciągnęłam z niej jeansowe rurki, białą koszulkę z nadrukiem i czarny sweter.
- Linnea wstałaś? - spytała mama wchodząc do pokoju, dokładnie się po nim rozglądając.
Popatrzyłam na nią jak każdego ranka.
-Jak widać.-odparłam bez emocji. Z trzymanymi w rękach ubraniami, minęłam ją w progu i skierowałam się do łazienki.
-Wiesz że robię to dla Twojej kariery.-usłyszałam jej głos za swoimi plecami.
Powoli odwracając się do niej przodem, popatrzyłam na nią i prychnęłam pod nosem.
- Chyba dla ciebie i dla twojego durnego marzenia. - syknęłam niedosłyszalnie.
-Mówiłaś coś kochanie?-zapytała podchodząc do mnie. 
- Nie nic mamo. Idę się ubrać by nie tracić czasu. - odpowiedziałam i odwracając się na pięcie, udałam się do łazienki.
Stojąc przed lustrem w małym pomieszczeniu, odkręciłam kurek z zimną wodą i nachylając się nad umywalką, przemyłam jeszcze zaspaną twarz. Wzięłam do ręki moją niebieską szczoteczkę i wycisnęłam na nią odrobinę pasty. Przykładając ją do zębów, zaczęłam wykonywać okrężne ruchy. Po skończeniu tej czynności wytarłam twarz w kolorowy ręcznik i zaczęłam zakładać na siebie przygotowane rzeczy. 
Popatrzyłam na swoje odbicie w lustrze, zobaczyłam w nim dziewczynę która nie potrafi postawić na swoim, która nie chce zawieść najbliższych, która robi wszystko to co jej każą. Nie chciałam taka być, jednak nie umiałam inaczej. Próbowałam, ale nigdy nie wychodziło. Powstrzymałam łzy które napływały do moich oczu i wyszłam na duży korytarz.
Schodząc na dół od razu skierowałam się do salonu. Przechodząc przez próg zobaczyłam swoją mamę stojącą nad czarnym pianinem. Gładząc delikatnie klawisze, spoglądała na zeszyt z nutami.
Lekko odkaszlnęłam. Kobieta popatrzyła w moją stronę. 
-Może zjesz śniadanie?-zapytała lekko ocierając swój policzek po którym powoli spływała samotna łza. 
- Nie. - odpowiedziałam i powoli podchodząc bliżej instrumentu, usiadłam na taborecie znajdującym się przed nim. - Wolę zacząć ćwiczyć.
Ona tylko kiwnęła głową i wyszła z pomieszczenia, zostawiając mnie samą z moją udręką.
Moje ciało przeszył nerwowy dreszcz. Popatrzyłam na nuty, które zaczęły się rozmazywać.
Szybko przetarłam twarz rękoma, aby wyregulować ostrość. Zbliżając dłonie do klawiszy, z każdym kolejnym centymetrem trzęsły się coraz bardziej.
Powoli zaczęłam grać. Jednak nie wychodziło mi to jak chciałam. Nie tak jak tego oczekiwali ode mnie. Za każdym razem coś myliłam, psując klasyczny utwór. Po tylu latach, nadal nie umiałam zagrać idealnie chociaż jednego utworu. Zawsze można było w tym wszystkim wychwycić chociaż jedną pomyłkę.
Uderzając obiema dłońmi zaciśniętymi w pięści o klawisze, przerwałam wygrywanie melodii. 
-Jestem beznadziejna. - powiedziałam sama do siebie. Była to prawda.
Chociaż się starałam, nie wychodziło mi to. Może nie miałam do tego talentu? To nie musiała być moja bajka. A może potrzebne mi było większe wsparcie? Kogoś, kto pokarze mi piękno płynące z gry na tym instrumencie?
Naglę na swoich plecach poczułam czyjś dotyk. Zacisnęłam usta w wąską linię, wiedziałam że to mama. Lekko odwróciłam się do tyłu, obok mnie stałą zaspana Sky.
-Cześć Linnea. - powiedziała, jednocześnie przecierając oczka.-Pięknie grasz.-dodała.
-To nie prawda. - odparłam.
-Przecież słyszę.-powiedziała i złapała mnie za dłoń.-Też tak kiedyś chce.
-No to chodź.-mówiąc to posadziłam ją na swoich kolanach.- Pokarzę ci jak grać. - dodałam.
Wzięłam jej małe paluszki i ustawiłam na klawiszach. Swoje umieściła nad jej i zaczęłyśmy grać. Dziwnym trafem naglę wszystko zaczęło wychodzić.
W pewnym momencie do pokoju przyszedł Michael. Spojrzałam na jego twarz. Było widać na niej zmęczenie. 
-Możecie przestać walić w to coś?-zapytał lekko podniesionym głosem.
-Dopiero wróciłeś?-zapytałam.
-Tak i potrzebuję się porządnie wyspać. - wysyczał.
-Czemu się tak zachowujesz? Coś się stało?-dopytywałam.
-Nie twój interes Linnea. 
-Michael! Jesteśmy rodzeństwem.
-To nie upoważnia cię do wtykania nosa w nieswoje sprawy. - dodał prawie, że krzycząc. Następnie złapał się za głowę i obdarzył nas morderczym spojrzeniem.
Sky pisnęła lekko przerażona i wybiegła z pokoju, szybko mijając chłopaka w progu.
-Widzisz co narobiłeś? - spytałam.
Micheal popatrzył za nią i wzruszając obojętnie ramionami, skierował się do swojego pokoju. 
W mojej głowie układały się różne scenariusze, co takiego mogło przydarzyć się mojemu bratu. Nigdy wcześniej się tak nie zachowywał, zawsze miły i pomocny chłopak, naglę stał się opryskliwy i nieczuły.
W salonie pojawiła się mama. 
-Czemu nie grasz?-zapytała.
Zastanawiałam się co mam powiedzieć. Nie miałam pojęcia czy wiedziała o tym że Micheal były do tej pory poza domem. To co że był pełnoletni, mieszkała jeszcze z nami, musiał przestrzegać zasad rodziców.
- Właśnie skończyłam, gdyż zgłodniałam. - dodałam i uśmiechnęłam się blado.
-No to na co czekasz do kuchni.-powiedziała i uśmiechnęła się szeroko.
Szybkim krokiem udałam się do pomieszczenia obok. Podeszłam do lodówki, stojącej w samym rogu. Wyjęłam z niej małe opakowanie z jagodowym jogurtem. Wyciągając jeszcze z szuflady łyżeczkę, podeszłam do stołu i zajęłam swoje stałe miejsce.
-Coś nie tak?-zapytałam.
- Nie. Wszystko w porządku. - odparła, przysiadając się do mnie. - Zastanawiam się tylko do kogo jesteś bardziej podobna.-odparła, a ja uniosłam brwi w geście zdziwienia.-Do mnie czy do ojca.-dodała.
-Nie mam żadnej waszej cechy i czasami to mnie zastanawia.-powiedziałam i zjadłam kolejną porcję jogurtu.
Mama zbladła. Zaczęła nerwowo rozglądać się po pomieszczeniu.
- Wszystko w porządku? - spytałam siedzącą obok mnie kobietę, bawiącą się swoimi dłońmi.- Ja tylko żartowałam.
-Po prostu jesteś podobna do samej siebie, to nic złego.- mówiła nie patrząc w moją stronę.
Atmosfera stała się jeszcze bardziej napięta niż zwykle, najlepszą decyzją był chyba ucieczka stąd jak najdalej.
- Może po prostu jestem podobna do któregoś z naszych przodków? - zadałam koleje pytanie.
-Może.-powtórzyła mama.
Nagle do kuchni wszedł ojciec. Na moje szczęście, rozmowa od razu ucichła.
- Dzień dobry. - powiedział, siadając przy stole. - Co na śniadanie? - zadał pytanie, nie spuszczając z mamy wzroku.
-A na co masz ochotę?-zapytała mama wstając.
- Nic specjalnego. - powiedział. - Poprosiłbym o  jajecznice z bekonem i herbatę.
- Już się robi. - powiedziała mama i odwracając się, podeszła do lodówki w celu wyciągnięcia z niej wszystkich potrzebnych składników. Kładąc je na blacie, wyciągnęła z szafki patelnię.
-O czym rozmawiałyście?-zapytała tata, patrząc w moją stronę.
-O tym do kogo jestem podobna.-odparłam, mama zamarła w bezruchu.
Ojciec spoglądając raz na mnie, raz na mamę, przybrał poważny wyraz twarzy.
-Wiecie co ja chyba pójdę po rzeczy i wyjdę już do szkoły.-powiedziałam przerywając ciszę i wstałam od stołu.
Wbiegając szybko po schodach, skierowałam się do swojego pokoju.
Wzięłam leżącą obok biurka torbę z książkami i przewieszając ją przez ramię, wyszłam z pomieszczenia. Kierując się z powrotem na dół, usłyszałam lekko podniesiony głos taty.
-Po co zaczęłaś ten temat?-pytał. Pewnie zadawał to pytanie mamie, ale ona nie odpowiedziała mu ani słowem. 
Podeszłam bliżej i stanęłam w progu.
-Ona...
-Linnea może tata Cię podwiezie.-przerwała mu kobieta wpatrując się we mnie. 
- Nie dzięki. Przejdę się. - odpowiedziałam, chcąc uniknąć nieprzyjemnej sytuacji pod czas drogi.-Chciałam tylko się pożegnać.-dodałam.-No to cześć.- powiedziałam i wycofałam się do przedpokoju.
Wsunęłam na stopy moje już zniszczone trampki i założyłam kurtkę skórzaną. Szybko otwierając drzwi, wyszłam na dwór. Poczułam powiew zimnego jesiennego powietrza, rozwiewającego moje włosy. Taka pogoda odpowiadała mi najbardziej. Była idealna. Ruszyłam w stronę ulicy na której znajdowała się budynek mojej szkoły.
Nie przepadałam za tym miejscem, prywatna szkoły do której chodziły dzieci bogatych ludzi, które nie miały pojęcia o jakichkolwiek problemach. 
Przed wejściem stała śmietanka towarzyska całego
London Elitte School.
Spuściłam głowę w dół, chcąc przemknąć obok nich nie zauważalnie.
 - Linnea złotko gdzie się tak śpieszysz? - usłyszałam nad swoim uchem. Nie zatrzymując się, szłam dalej. Jednak potykając się o czyjąś stopę, wylądowałam na brudnym, mokrym betonie.
 -Pomóc Ci?-zapytał ktoś z drwiną w głosie.
 Lekceważąc jego, szybko podniosłam się z ziemi i otrzepując się, weszłam do szkoły.
 -No weź nie uciekaj, my chcemy tylko dostarczyć sobie trochę rozrywki z tak utalentowanej pianistki.-zaśmiała się jedna z dziewczyny. Co spowodowało wybuch wszystkich jej znajomych.
 Z trudem lekceważąc ich słowa, nie zatrzymywałam się. Jednak to co mówili każdego dnia na mój temat, tak bardzo mnie bolało. Nienawidziłam tego miejsca i tych ludzi. Gardzili mną, chociaż tak naprawdę nic im nie zrobiłam.
 W szybkim tempie weszłam do sali od Angielskiego. Usiadłam w ostatniej ławce i przymknęłam oczy. Miałam już tego wszystkiego dość.
Usłyszałam delikatnie stukanie o ławkę, otwarłam swoje oczy, a mój wzrok spotkała się z niebieskimi tęczówkami chłopaka.
-Hej Linnea.-powiedział cichym głosem.-Co tam słychać?-zapytał.
-Hej Ashton.-odparłam lekko rumieniąc się. Był jedynym z całej elity, który był miły dla innych.-Nic ciekawego, dzień jak co dzień.-zaśmiałam się nerwowo.-- A u ciebie? - dodałam po chwili.
-W porządku, tylko zastanawia się czy masz ten esej który miałaś dla mnie napisać.-powiedział i lekko przygryzł dolną wargę.
-Jasne. - odparłam i podnosząc z ziemi swoją torbę, zaczęłam gorączkowo poszukiwać czerwonej teczki. 
Kiedy już ją znalazłam wyciągnęłam plik kartek i podałam je chłopakowi.
-Dzięki.-powiedział i przekartkował je.- To ja już pójdę.-dodał i nerwowo pokazał na swoje miejsce.

W tym samym momencie do sali weszła szkolna miss. Odrzucając swoje długie blond włosy, skierowała się w stronę bruneta.
Z chamskim uśmieszkiem nachyliła się nad moją ławką, spoglądając na mnie z kpiną.
-Esej.-powiedział swoim piskliwym głosem i wyciągnęła w moją stronę dłoń.

-Przykro mi, ale został mi tylko jeden. - odpowiedziałam.
-To nie moja sprawa kochanie, teraz jest mój a Ty rób co chcesz.-powiedziała i wyrwała mi pracę z ręki.
Przygryzłam wargę, w tym momencie do sali wszedł nauczyciel.
-Carla usiądź na swoje miejsce.-dziewczyna wachlując się kartkami skierowała się do swojego stolika. -Na samym początku dzisiejszych zajęć poproszę was o to, abyście przeczytali mi swoje referaty. - oznajmił profesor Samuels i zajął miejsce za biurkiem.

Zaczęłam się modlić, aby referaty osób przed mną dłużyły się w nieskończoność. 
-Andersen, zaczynaj.-poprosił nauczyciel, a czarnowłosy chłopak wstał ze swojego miejsca.
-Panie profesorze.-Carla podniosła swoją chudą dłoń w górę.-Może dziś zaczniemy od końca listy?-zapytała i popatrzyła w moja stronę.
-Niech będzie. - odparł nauczyciel, z rezygnacją.

-A może zaczniemy od ochotników?-zapytał Ashton. Popatrzyłam w jego stronę, uśmiechnął się do mnie lekko.
-Zdecydujcie się smarkacze!-podniósł głos.- Strasznie niezdecydowana z was klasa. - powiedział nauczyciel, kręcąc głową.-A może wolicie jakiś sprawdzian?-dodał.
-Nie! - krzyknęli wszyscy chórem.
-To może zaczniemy od pana - nauczyciel powoli rozglądnął się po klasie.
-Może niech zacznie Linnea. - podsunęła mu Carla.

-Jeszcze jedno słowo, a będziesz siedzieć przez przerwę na lancz w kantorku woźnego i przyłożysz się do tego aby w szkole był większy porządek, panno Greenfield.-syknął w jej stronę.
-Przepraszam panie profesorze, ale po prostu lubię słuchać referatów mojej najlepszej koleżanki. One zawsze są takie ciekawe. - odpowiedziała i uśmiechnęła się niewinnie.
-Cieszę się, że coś ci się w końcu podoba w tej szkole. - powiedział z udawaną satysfakcją nauczyciel, drapiąc się po siwiźnie. - Ja na przykład lubię twoje przemówienia i tak się składa, że masz dużo do powiedzenia więc zapraszam w tej chwili na środek klasy.
-Ale ja nie chcę. - odezwała się Carla.
-To nie jest koncert życzeń. - powiedział nauczyciel i chamsko się uśmiechając, pokazał na środek.
Dziewczyna wzięła kartki i ze spuszczoną głową udała się we wskazane miejsce.

Dało zauważyć się że blondynka w pośpiechu czyta swój, a raczej mój tekst w myślach. Jej brwi ze zdziwienia zaczęły tworzyć jedną długą linię.
-Coś nie tak?-zapytał nauczyciel. Dziewczyna w dalszym ciągu spoglądała na trzymaną w obu dłoniach kartkę. - Na przeczytanie swoich wypocin, miała panna czas w domu. Teraz proszę zaczynać.
Kiedy Carla zaczęła czytać, ja osunęłam się na moim krzesełku, a głowę spuściłam w dół. Słowa które napisałam, wydobywały się z jej ust. A to wszystko było moimi uczuciami, moim wrażeniem na temat tego świata. Ale jednak w dalszym ciągu byłam tchórzem, by cokolwiek powiedzieć. By się obronić. A może to odpowiedni czas by to zmienić? Szybko podniosłam rękę do góry. Nauczyciele zauważając to, podszedł do mnie nie przerywając czytającej dziewczynie. 
 -Coś się stało Linnea?-zapytał szeptem.
 Nie wiedziałam co robię. Moje ręce zaczęły się trząść, a w gardle wyrosła wielka gula.
 -Bo ja.-zaczęłam, ale moje spojrzenie skrzyżowało się ze spojrzeniem blondynki.-Mogę wyjść do pielęgniarki, nie za dobrze się czuję.-stchórzyłam, jak zawsze.
 -Oczywiście, jeśli chcesz zabierz swoje rzeczy.-odparł i podszedł do biurka dając mi przepustkę.
 Wychodząc z klasy patrzyłam w podłogę. Nie chciałam żeby Carla myślała że wygrał, co ja mówię ona już wygrała.
 Idąc długim korytarzem, stanęłam pod gabinetem pielęgniarki. Popatrzyłam na białe drzwi, po czym zaczęłam iść dalej.
 Byłam o kilka kroków od drzwi wyjściowych z budynku, przystanęłam i wzięłam głęboki wdech.
-Raz się żyję.-powiedziałam do siebie i szybko jej popchnęłam wychodząc na zewnątrz.

 Od razu poczułam się wolna. Chociaż przez jeden dzień nie musiałam znosić szyderstwa ze strony koleżanek i kolegów ze szkoły.
Popatrzyłam na ulicę, przez która w biegu przechodzili różni ludzie. Śpieszyli się. Mieli ważne sprawy do załatwienia, a ja? Ja przez kilka godzin jestem wolna, od wszystkiego.
Od problemów i od bólu zadawanego przez rówieśników. W końcu mogłam to poczuć. Mogłam odpocząć.
Szłam tam, gdzie niosły mnie nogi. Chociaż serce wiedziało gdzie tak naprawdę się kieruję. Moje ulubione miejsce.
Weszłam prze nie dużą bramę do małego parku nie opodal naszego domu. To miejsce jesienią było magiczne. Podeszłam do ławki w samym jego środku. Zawsze siadałam w tym miejscu. Byłam z nim związana, bo to właśnie tutaj wyrzucałam moje smutki oraz cieszyłam się z przyjemności, którymi od czasu do czasu, obdarzał mnie los.
Rozglądnęłam się dookoła, wiatr porywał z drzew różnokolorowe liście, które unosił się w górę by opaść w całkiem innym miejscu. Opierając się o zimne, drewniane oparcie, spoglądałam na mały staw, po którym pływały kaczki i łabędzie. Do mojej głowy dotarły wspomnienia z mojego dzieciństwa.
Pamiętam jak miałam sześć lat, przychodziliśmy tutaj całą rodzinną. Wszystko wtedy było takie idealne i łatwe. W tedy życie wydawało się szczęśliwe. Nie musiałam się bać, martwić o następny dzień.  Nie mieliśmy żadnych problemów. Mogliśmy sobie wszystko powiedzieć.
Dzieliliśmy się wspólnie uśmiechem i szczęściem.
Uśmiechnęłam się pod wpływem tego co odkopałam w mojej pamięci.

 W uszach słyszałam donośny głos mojej najmłodszej siostry. Jej śmiech roznosił się po parku, mieszając się z świstem wiatru poruszającego konary drzew.
Spojrzałam w kierunku wejścia do parku. Moje serce zadrżało. A oczy rozszerzyło się jeszcze bardziej. Szybko wstając z ławki, przełożyłam leżącą na ziemi torbę przez ramię, i weszłam w mały las. Zza pnia dębu, spoglądałam na Haley, która przyszła tutaj razem z najmłodszą z nas. Blondynka nerwowo przewracała telefon w swojej dłoni. A kiedy wydał z siebie dźwięk przychodzącej wiadomości wstrzymała oddech.
-Sky!-krzyknęła do małej, ta szybko podeszła do starszej siostry.
Kiedy moje dwie siostry zniknęły z zasięgu mojego wzroku, wyszłam z ukrycia i wyciągnęłam telefon z torby. W spisie kontaktów, wyszukałam numeru mojej nauczycielki od gry na pianinie. Wybrałam go i przyłożyłam słuchawkę do ucha.
Po kilku sygnałach, panna Gray odebrała.
-Słucham? - usłyszałam znany i jednocześnie znienawidzony przeze mnie głos.
-Dzień dobry, z tej strony Linnea Stone mogę przyjść na lekcje trochę wcześniej?-zapytałam i lekko przygryzłam warkę, trzymając kciuki aby się zgodziła.
-Dobrze. - odpowiedziała. - Jeśli ci to pasuje, teraz mam wolny czas. - dodała.
-Dziękuję.-pisnęłam i podskoczyłam lekko do góry.
Wychodząc z parku, skierowałam się w stronę centrum miasta.

Starałam się jak najszybciej mijać osoby które stały na mojej drodze, chciałam mieć tą dzisiejszą lekcję z głowy.  Przez całą drogę, starałam się odtworzyć wszystko, co nauczyłam się na ostatnich zajęciach. Nie chciałam zawieść mamy.
Po dwudziestu minutach byłam już na miejscu. Podeszłam do ogromnych białych drzwi i nacisnęłam na dzwonek.

Po chwili drzwi się otworzyły, a w nich stał nie wysoka blondynka.
- Dzień dobry. - odezwałam się.
- Dzień dobry. - powtórzyła po mnie kobieta, przyglądając mi się z przymrużonymi oczyma.
- Coś nie tak? - spytałam po chwili, stojąc w dalszym ciągu w progu.
- Nie powinnaś być jeszcze w szkole? - odpowiedziała pytaniem na pytanie.

Nie wiedziałam co mam powiedzieć. Panna Gray była w stałym kontakcie z moją mamą. Chciałam uniknąć większych nieprzyjemności, niż miałam dotychczas.
-Urwały nam się lekcje, nauczyciele maja jakieś spotkanie czy coś.-powiedziałam w końcu. Nie lubiłam kłamstwa, to była jedna z najgorszych rzeczy jaką mogą robić ludzie. 
-Aha. - odpowiedziała. - Wejdź. - dodała, przepuszczając mnie w progu.
Nie czekałam na to aż kobieta mnie poprowadzi, bywałam tutaj trzy razy w tygodniu bardzo dobrze wiedziałam w którym kierunku mam się udać.

Nie czekałam na to aż kobieta mnie poprowadzi, bywałam tutaj trzy razy w tygodniu bardzo dobrze wiedziałam w którym kierunku mam się udać.
Przysiadłam do pianina. Wytarłam spocone dłonie o spodnie i popatrzyłam w stronę nauczycielki.
-Otwórz na stronie czternastej.-powiedziała beznamiętnie.
Powoli przekładając kartki, doszłam do ów strony.
Spojrzałam na nuty. Nerwy zaczęły robić swoje.
Tekst zaczął się mi rozmazywać, a nuty, które przez ostatnie tygodnie poznawałam, wyleciały mi z głowy. Pozostawiając po sobie czarną dziurę.

 -Zaczynaj.-powiedziała panna Gray, a ja wzięłam głęboki oddech.
Przyłożyłam palce do klawiszy i zaczęłam powoli w nie uderzać.

 - Błąd. - powiedziała, przerywając moją grę. - Spróbuj jeszcze raz od początku. - poleciła i krzyżując dłonie na piersiach, odwróciła się do mnie plecami i podeszła do marmurowego kominka.
 Zwilżyłam usta językiem i przymknęłam oczy. Zaczęłam ponownie.
 -Jeszcze raz.-przerwała mi w tym samym momencie.
-To może mi pani pokaże jak mam to zagrać?-zapytałam cichym głosem.
Kobieta nic nie mówiąc, podeszła do mnie i siadając obok, zaczęła grać. Jej ruchy były płynne. Widać było, że z tym instrumentem łączyła ją pewna magiczna więź.
-Czy to taki trudne?-zapytała.
-Nie czuję tego.-odparłam.
-To co Ty tutaj robisz?-zapytała.-Jeśli to nie Twoja bajka nie powinnaś tego robić.-dodała.
-Muszę.-odpowiedziałam.
-Spróbuj jeszcze raz. - powiedziała przez zaciśnięte zęby. - Włóż w to swoją energię.

Biorąc głęboki oddech zwróciłam się ku pianinie. Podjęłam kolejną próbę zagrania, nieznanego mi dotąd utworu. Muskając dłońmi klawisze, co jakiś czas spoglądałam na swoją nauczycielkę. Na jej twarzy pojawił się lekki grymas.
-Dość! - przerwała mi, podchodząc w moją stronę.
-Nie potrafię.-powiedziałam szeptem.
-Nie da się tego ukryć. Jesteś beznadziejna, wiesz? - powiedziała.-Wyjdź.-dodała przymykając oczy.
-Ale...
-Wyjdź!-podniosła głos.
Zabierając swoją torbę z ziemi, bez słowa wyszłam z pomieszczenia, a następnie z mieszkania. Po mojej twarzy spływały łzy, tworząc dwa słone strumienie. Nie patrząc na drogę szłam przed siebie.  W pewnym momencie zaczęłam biec. Chciałam uciec jak najdalej od tego miejsca.
-Przepraszam coś się stało?-usłyszałam męski głos koło siebie.
Gwałtownie obróciłam się w prawą stronę. Średniego wzrostu chłopak o niebieskich oczach i blond włosach, patrzył na mnie ze współczuciem.
-Nic.-odparłam i odwróciłam od niego wzrok.
-Przecież widzę, może mogę jakoś pomóc?-zapytał i delikatnie dotknął mojego ramienia. 

-Jeśli nauczysz mnie perfekcyjnie grać na pianinie, to możesz pomóc, a jeśli nie to zostaw mnie w spokoju.-podniosłam lekko głos.
Chłopak patrzył na mnie i nic nie powiedział. Pokręciłam głową i ruszyłam przed siebie. Zostawiając za sobą nieznajomego.




 ***

 
Cześć! Na samym początku przepraszamy, że dawno nic nie dodawałyśmy, ale jednak nie mogłyśmy się zabrać za ten rozdział. 
Do tego dochodzi dużo spraw osobistych.
W każdym razie obiecujemy, że przez wakacje, będziecie mogły poczytać więcej o swoich ulubionych bohaterach.
 To tyle z naszej strony. 
Mamy nadzieje że rozdział się spodobał i pozostawicie po sobie ślad w postaci komentarzy.
I oczywiście życzymy cudownych wakacji!!! :)

PS. Przepraszamy za jakiekolwiek błędy.

Ada&M. 

sobota, 8 czerwca 2013

Chapter II

Perspektywa Noelle

Stałam pod mahoniowymi drzwiami, cały czas bacznie im się przyglądając. Zastanawiałam się, czy aby na pewno dobrą podjęłam decyzję. Wiedziałam, że jeśli już tam wejdę, nie będzie odwrotu.
Wiedziałam, że to co od momentu przekroczenia ów progu, będzie moją tajemnicą nie mogącą ujrzeć światła dziennego, inaczej stanie się plamą na honorze mojej rodziny. Jednak to było jedyną deską ratunku. Cały czas przed oczyma miałam moją rodzinę, w której od pewnego czasu było coraz gorzej.
Atmosfera stawała się bardziej desperacka, a więzy, które niegdyś trzymały nas wszystkich razem, powoli rozluźniały ucisku. Nie chciałam aby tak dalej było. Pragnęłam tylko tego, żeby wszystko powoli wracało do normalności.
Stojąc na jednej z londyńskich ulic, która o tej porze była opustoszała, spoglądałam na pochodnie gasnących latarń. Wzięłam ostatni głębszy oddech, a moja ręka spoczęła na klamce, którą delikatnie nacisnęłam. Będzie dobrze. W końcu kiedyś musi. Pomyślałam, po czym pewnym krokiem przeszłam przez próg. Od tej chwili był to mój największy sekret, którego będę strzegła jak oka w głowie. 

Usłyszałam odgłos otwieranych drzwi, a po pokoju rozniósł się tupot stóp. Jęknęłam przeciągle, czując na sobie ciężar czyjegoś ciała.
-Noelle.- dało się słyszeć cichy głosik koło moje ucha. Powoli podniosłam powieki. Nad sobą zobaczyłam radosną twarz mojej najmłodszej siostry. 
-Sky, ja chce spać. - odburknęłam i zamykając swoje oczy, schowałam twarz w poduszkę.
-Noelle jest już ósma, obiecałaś mi coś!-podniosła lekko głos. - Miałaś mnie dzisiaj odprowadzić do przedszkola. - na dźwięk jej słów, spojrzałam w jej stronę. Zmarszczyłam brwi, za żadne skarby nie mogła przypomnieć sobie takiej sytuacji.
- Nie może tego zrobić Micheal lub Linnea? - zapytałam.
- Obiecałaś mi. - powiedziała znacznie ciszej. Z jej twarzy nagle zniknął uśmiech. Kiedy tak na nią patrzyłam widziałam w niej siebie. Pamiętam, że zawsze kiedy pierwsza wstawałam, wbiegałam do pokoju rodziców i kładłam się miedzy nimi. Wtedy zaczynałam bawić się włosami mamy, a tatę gładziłam po jego zaroście. Tak samo było z Michael'em i Haley. Zawsze byliśmy zgranym rodzeństwem i mimo wielu kłótni i walk o zabawki, jedno było za drugim. Podobnie jest ze Sky. Pomimo wielu problemów, które dotknęły naszą rodzinę i na pewno odcisnęły swój ślad również na niej, nie traci tego swojego cudownego uśmiechu, którym potrafi zarazić wszystkich w okół.
-Dobrze. - powiedziałam widząc minę dziewczynki. - Sky musisz ze mnie zejść żeby mogła wstać. - dodałam, a ta szybko ze mnie zeskoczyła. Leniwie odrzucając kołdrę w bok, zwlekłam się z łóżka. Odprowadzając Sky wzrokiem, czekałam aż wyjdzie z pokoju. Wtedy sama wstałam z pozycji siedzącej i podchodząc do szafy, zaczęłam poszukiwania ubrania, które mogłabym dzisiaj założyć. Wciągnęłam zwykłe czarne rurki i tego samego koloru luźny sweter. Z przygotowanymi rzeczami ruszyłam do łazienki.
Stojąc przed dużym lustrem, znajdującym się w łazience, powoli przemyłam twarz zimną wodą. Pod moimi oczami znajdowały się wielkie worki, które były oznaką zmęczenia. Następnie, wycierając ją delikatnie białym ręcznikiem, nałożyłam matujący podkład. Biorąc do ręki eyeliner, starannie namalowałam na obu powiekach, dwie równe kreski. Rzęsy zaś podkręciłam tuszem wodoodpornym. Na koniec, usta pomalowałam czerwoną szminką, kończąc wykonywanie makijażu. Ostatni raz spojrzałam na swoje odbicie, lekko się do niego uśmiechając.
Kiedy stwierdziłam że jestem gotowa, postanowiłam zejść na dół. Skierowałam się do kuchni z której słyszałam różne odgłosy. W momencie kiedy znalazłam się w pomieszczeniu, zobaczyłam siedzące przy stole rodzeństwo i mamę, która krzątała się wkoło mebli kuchennych, co chwilę otwierającą inna szafkę.
-Dzień dobry. - powiedziałam, a wszystkie pary oczu skierowały się na mnie.

- Elle siadaj. - odparła mi mama i wskazała na krzesło obok Michael'a. - Naleśnika? - zapytała stając z patelnią obok mnie. 
- Nie jestem głodna. - odparłam. - Zjadłam coś w pracy. - dodałam na swoje usprawiedliwienie, wiedząc, że na tym się nie skończy.
- Ale to było kilka godzin temu, masz zjeść chociaż jednego. - powiedziała. Popatrzyłam na rodzeństwo w poszukiwaniu pomocy. 
- Jeśli nie chce ja z chęcią zjem jej porcję. - mówiąc to Michael oblizał swoje usta. Brązowowłosa kobieta popatrzyła na niego morderczym wzrokiem.
- Ty zjadłeś już wystarczająco dużo. - odparła.
- Ja jestem mężczyzną i potrzebuję dużo jeść. - mówiąc to wypiął dumnie pierś. Na te słowa wszystkie wybuchłyśmy śmiechem.
W tym samym momencie w progu kuchni staną tata. Momentalnie wszystkie spoważniałyśmy, tylko Sky śmiała się dalej.
- Dzień dobry. - przywitał się, a na jego twarzy namalował się blady uśmiech. Szybko odpowiedzieliśmy mu tym samym. Usiadł na swoim stały miejscy i wzrokiem zmierzył każdego z nas. Zatrzymał się na Haley która siedziała po jego prawej stronie. 
- Jak udała się randka z Tonym? - spytał. 
- Muszę odpowiadać na to pytanie?-zapytała, grzebiąc w naleśniku. Ojciec pozostawał nieugięty.
- Wolałabym żebyś to zrobiła. - powiedział, a jego twarz zrobiła się surowsza niż dotychczas. 
-Nie mam na to ochoty. - odparła i zaczęła wstawać od stołu. Ojciec chwycił ją za prawy nadgarstek. Dziewczyna syknęła z bólu.
- Christopher puść ją w tej chwili. - zarządziła mama, on tylko popatrzył w jej stronę zwalniając uścisk. Blondynka w tym momencie zabrała rękę i szybko wyszła z kuchni.
- Sky może już wyjdziemy? - zapytałam najmłodszą z sióstr, atmosfera przy stole stała się gęstsza. Nie miałam ochoty wysłuchiwać kłótni rodziców, a było pewne że taka sytuacja za chwile nastąpi. Dziewczyna jedynie pokiwała głową i zeskakując z krzesła, wybiegła z pomieszczenia. Ja również szybko wstałam i skierowałam się do przedpokoju. Tam na małej szafce siedział blondynka i próbował założyć buciki. Podeszłam do niej i pomogłam jej. Podałam jej różowy płaszczyk, a ona założyła go. Po tym jak Sky była już gotowa, sama ubrałam czerwony płaszcz i czarne botki. 
Przez pół drogi do przedszkola nic się nie odzywałyśmy. Nasze ręce były złączone, a Sky wymachiwała nimi w przód i w tył, przy tym rytmicznie podskakując. Miałyśmy kolejne przecznice, kiedy blondynka odezwała się.
- Noelle wiesz że mam męża? - popatrzyłam w jej stronę, na jej buzi gościł wielki uśmiech, a oczy świeciły cudownym blaskiem.
- Nie jesteś za młoda na małżeństwo? - zapytałam i posłałam jej uśmiech.
- Oczywiście że nie!-podniosła trochę głos. - Ma na imię Luka i mamy już dziecko, Sophie. - dodała.
- Dziecko? - zapytałam. - Czyli zostałam ciocią, a rodzice dziadkami?
- Na to wygląda. - odparła. - Ale wiesz powiedziałam że nie może zachowywać się jak mój tata, bo wtedy ja i Sophie nie będziemy go kochać. - dodała, a ja zamarłam. 
- Dlaczego nie chcesz żeby Luka była jak tata? - zapytałam, chciałam dowiedzieć się co tak naprawdę siedzi w tej małej główce.
- Bo tatuś ostatnio bardzo dziwnie zachowuję się, boję się go. - powiedziała a po jej policzku słynęła łza.
- Sky to, że tata się tak teraz zachowuje nie oznacza, że nas nie kocha. Po prostu mamy problemy. - zaczęłam tłumaczyć mojej młodszej siostrze, chociaż sama miałam do niego o to żal. Powoli przykucając przy dziewczynce, rękawem przetarłam jej załzawione oczy. Przyciągnęłam jej drobne ciało i przytuliłam do siebie. W oddali było słychać głośne wrzaski. Z naszej prawej strony biegło pięciu chłopaków. Najwidoczniej nie patrzyli na to co przed nimi, a raczej za nimi.
Jak najszybciej chciałam podnieść się, ale oni pędzili w zawrotnym tempie. Wzięłam Sky z powrotem za rękę chcąc ją ochronić przed tą zgrają pięciu idiotów. Przebiegając obok nas jeden potrącił mnie ramieniem.
- Może jakieś przepraszam! - krzyknęłam w jego stronę. Chłopak lekko odwróciła się w moją stronę. Już otwierał buzię by coś powiedzieć, lecz nie dane było mu skończyć. 
- Lou, szybko bo nas złapią. - powiedział do niego chłopak w loczkach. Szatyn tylko omiótł nas wzrokiem i ruszył przed siebie. Patrzyłam w ich stronę, dopóki nie zniknęli za zakrętem. Dopiero w tedy ruszyłam dalej.
Kiedy nadszedł wieczór, zaczęłam się szykować do wyjścia. Z szafy wyciągnęłam czarną sukienkę która sięgała mi do połowy uda. Następnie udałam się z nią do łazienki. Odstawiłam strój na bok i odkręcając kurek z ciepłą wodą, weszłam pod prysznic. Po dwudziestu minutach owinęłam się w biały puchowy ręcznik i stanęłam przed zaparowanym lustrem, dłonią przetarłam je i popatrzyłam na swoje odbicie. Z szafki z kosmetykami wyciągnęłam podkład, który nałożyłam na swoją twarz. Następnie wymalowałam na dwóch powiekach, idealnie równe kreski. Rzęsy zaś podkręciłam wodoodpornym tuszem. Na koniec, pomalowałam swoje usta czerwoną szminką i uśmiechnęłam się do siebie zachęcająco. Następnie zrzuciłam z siebie ręcznik, założyłam bieliznę i delikatnie wsunęłam na siebie sukienkę. Opuszczając łazienkę, weszłam do pokoju i ściągając z wieszaka czarny płaszcz, zarzuciłam go na siebie. Do tego na stopy założyłam wysokie czarne szpilki. Podchodząc pod toaletkę, mieszczącą się w rogu mojego pokoju, spryskałam się ulubionymi perfumami i biorąc torebkę, wyszłam ze swojej sypialni. Ostrożnie zeszłam po schodach. Stojąc w przedpokoju, oznajmiłam, że wychodzę. W tym momencie tata wyszedł z salonu.
- Podwieźć Cię? - zapytał.
- Nie dzięki. Przejdę się. - odparłam i jak najszybciej wyszłam z domu. Przeszłam dwie przecznice kiedy obok mnie zatrzymał się czarny Mercedes. Szyba od strony pasażera została otwarta. Na fotelu kierowcy siedział starszy mężczyzna z ciemnymi okularami na nosie.
- Witaj Noelle. - powiedział i zwrócił się w moją stronę.  - Możemy porozmawiać? - zapytał.
- W sumie to trochę się śpieszę. - odparłam i pokazałam na drogę przed sobą.
- To nie było pytanie moja droga. - powiedział. 
Moje ciało przeszły ciarki.
Niepewnie podeszłam bliżej.
- Czego pan ode mnie chce? - zapytałam. Moim umysłem zawładnął strach. Kompletnie nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać.
- Mamy coś ze sobą wspólnego. - odparł.
- Niby co takiego? - zapytałam znowu.

- Nie co, tylko kto. - poprawił mnie, popatrzyłam na niego ściągając brwi. - Carlos. - podpowiedział. Przewróciłam oczami, no tak chłopak który łaził za mną od jakiegoś miesiąca.- Co z nim nie tak? - zapytałam.- Nie chce żebyście się spotykali... 
- Nie tylko pan.-przerwałam mu. Mężczyzna popatrzył na mnie przesuwając swoje okulary trochę do przodu.
- Mój syn zasługuję na kogoś lepszego, niż zwykłą...
- Ja za nimi nie latam, więc proszę porozmawiać z nim.-przerwałam mu ponownie.-A teraz przepraszam, śpieszę się.-dodałam i ruszyłam przed siebie. Idąc coraz to szybszym krokiem, powstrzymywałam łzy które cisnęły są do moich oczu. Mimo tego, że każdego dnia popełniałam jeden błąd, robiłam to w słusznej sprawie. Chciałam chronić moją rodzinę. Pragnęłam aby miała wszystko co najlepsze. Wolałam uniknąć nerwów i przykrych sytuacji, które od jakiegoś czasu gościły w naszym domu. 
Nagle ktoś szturchnął mnie ramieniem, wyrywając z głębokich przemyśleń. Przed sobą zobaczyłam znajomą twarz, choć tak naprawdę nie wiedziałam skąd ją kojarzę.
Nagle przypomniałam sobie dzisiejszy poranek, to on potrącił mnie ramieniem.

- Może jakieś podwójne przepraszam? - zapytałam.
Chłopak przeleciał mnie wzrokiem od góry do dołu i z powrotem. Uśmiechnął się tak jak rano i po prostu mnie minął. Moja dolna warga osunęła się w dół, odwróciłam się za nim, a on tylko zaśmiał się. 
- Nie gap się i zamknij buzię. - usłyszałam jego głos. Szybko wykonałam tą czynność o której mówił. Zagryzłam policzek od środka, odwróciłam się i ruszyłam w dalszą drogę.
W końcu dotarłam do mojego celu, jak zawsze starałam się uspokoić. Wzięłam głęboki wdech i weszłam do środka. Przeszłam przez dużą salę, gdzie przy stolikach było już pełno ludzi.
- Noelle w końcu! - krzyknęła Alison. 
- Hej. - powiedziałam podchodząc do baru. - Coś się stało? - zapytałam.
 - Szybko, przebieraj się i do roboty. - powiedziała. - Masz dobrego klienta. - dodała i pokazała mi na stolik w rogu sali.
Wchodząc na zaplecze, zrzuciłam z siebie czarny płaszcz i powiesiłam go na wieszaku. Odłożyłam torebkę i podeszłam do lustra. Poprawiając włosy, uśmiechnęłam się do swojego odbicia i ruszyłam w stronę drzwi. Wolnym krokiem szłam ku stolikowi mieszczącemu się w prawym rogu sali. Moje serce zaczęło szybciej bić. Nie chciałam tego, jednak nie było odwrotu. Nie mogłam teraz zrezygnować. Moim ciałem zawładnęły nerwy i strach. Stojąc nad chłopakiem, nie mogłam wypowiedzieć ani jednego słowa. Bałam się.  
Lekko odkaszlnęłam, chłopak zadarł głowę go góry patrząc na mnie.
- Cześć. - odezwałam się niepewnie. Mój głos drżał, a ciało trzęsło się jak galareta.
-Hej, usiądź. - powiedział i pokazał na krzesło na przeciwko siebie. - Jestem Zayn. - dodał


***

Hej :* 
Pomimo drobnych problemów, oto jest drugi rozdział. 
Na sam początek chciałybyśmy podziękować za miłe słowa pozostawione przez was w komentarzach pod ostatnim rozdziałem. Nie macie pojęcia, jak bardzo nas one ucieszyły i zmotywowały do dalszej pracy. 
Mamy nadzieję, że ten rozdział również przypadnie wam do gustu. Jak i również że zostawicie po sobie ślad.
Pozdrawiamy, 
Ada&M.